Missing image

W końcu nie było chwalebnej porażki – wygrywamy wojnę!

Mamy to! Biało-czerwoni jadą do Francji! Wiele futbolu w tym meczu nie było. Tu był pokaz walki, ducha, siły. To była wojna. Wojna, którą wygraliśmy.

 

Zaczęło się od Krychowiaka, który zrobił powtórkę z finałowego meczu Ligi Europy, rozgrywanego zresztą na tym stadionie. Cytując klasyka, to jednak nie miało żadnego znaczenia, że zaczął. Już po kilku minutach efektownym kopem taekwondo popisał się Michał Pazdan, a sędzia wskazał na wapno. Wskazał niesłusznie, bo faul był przed polem karnym. Po rzucie karnym nie zmieniło się w naszej grze nic. Walka, walka, walka. I właśnie to chyba najbardziej imponowało. Tuż przed przerwą druga bramka Lewandowskiego, po perfekcyjnym strzale głową. Ileż w tym było siły!

W drugiej połowie jeszcze mniej futbolu. Jednak pomimo to, oglądało się ją z szybszym biciem serca, wbijała ona nas w fotele. To było jak przejście po polu minowym, gdzie najmniejszy błąd mógł się skończyć katastrofą. Wszyscy wiedzieliśmy, że jedna bramka Irlandczyków spycha nas do baraży. Tak samo jak ze Szkocją, znowu przeszliśmy do głębokiej defensywy. Tym razem na szczęście obyło się bez strzałów życia. Nerwów na wodzy nie utrzymał John O’Shea i kilka minut przed końcem musiał opuścić boisko. Po morderczej wojnie, udało się wynik dowieźć do końca. 2:1, jedziemy do Francji!