Moskal

Kazimierz Moskal: Myślę, że nigdy nie byłem ulubieńcem Pana Cupiała

W piątek przed meczem Sandecji ze Śląskiem Wrocław porozmawiałem z Kazimierzem Moskalem, trenerem Sandecji Nowy Sącz. Czy doświadczenie piłkarskie pomaga w pracy trenerskiej? Jak wspomina on pracę w Szczecinie? Czy ma żal do Bogusława Cupiała? Czy utrzymanie Sandecji to najtrudniejsze wyzwanie w jego karierze? O tym i wiele więcej w tekście poniżej. Zapraszamy:

Jak Pan wspomina swoją karierę piłkarską?

– Jestem z niej zadowolony. Każdy grając w piłkę, chciałby osiągnąć jak najwięcej. W moim przypadku też tak było. Parę rzeczy może mi gdzieś tam przeszkodziło, aby osiągnąć jeszcze więcej. Myślę jednak, że nie ma czego się wstydzić. Zostaną mi na zawsze w pamięci mecze, które grałem. Szkoda, że to się skończyło.

W swojej karierze występował Pan głównie jako pomocnik. Wielu trenerów sądzi, że jest to najbardziej inteligentna pozycja na boisku. Doświadczenie, jakie Pan zebrał jako piłkarz pomaga Panu w pracy trenera?

– Ja grałem, szczerze mówiąc, na różnych pozycjach. Zaczynałem jako napastnik, potem skrzydłowy, a kończyłem jako środkowy pomocnik lub obrońca. Na pewno to doświadczenie pomaga. Nie jest jednak tak, że grając w piłkę wcześniej ma się sposób na prowadzenie drużyny w przyszłości jako trener. Jest to pomocne, jak najbardziej są sytuacje, które łatwiej zrozumieć i opanować w szatni, gdy samemu się doświadczyło podobnych rzeczy i przez trudne momenty się przechodziło. No, ale tak jak mówię: nie ma dwóch takich samych rzeczy w meczu, tak samo nie ma dwóch identycznych rzeczy w karierze trenera. Nie da się pracować tak, że ma się gdzieś zeszyt, w którym zapisało się wszystkie doświadczenia i przychodząc do jakiejś drużyny kartkować go i powielać pewne metody. Każda sytuacja jest inna i wymaga innych rozwiązań.

Tak wracając jeszcze do tych pozycji Pana na boisku, na forum Wisły przeczytałem, że Kazimierz Moskal to chyba tylko jako bramkarz nie grał.

– (śmiech) To jest jedyna rzecz, której żałuje. Jak już przeszedłem te wszystkie pozycje to myślałem, że może trafi się mecz, że będzie trzeba wejść do bramki, to chętnie to zrobię. No, ale nie udało się.

Pracował Pan jako asystent wielu znakomitych trenerów m.in. Adam Nawałka, Werner Liczka, Jerzy Engel. Od którego trenera Pan najwięcej się nauczył?

– Ja jestem takim człowiekiem, że z każdym szukam współpracy, porozumienia. Od każdego można było coś dla siebie wyciągnąć. Był jeszcze, przecież Petrescu, Kasperczak, Maaskant. Od każdego można było się czegoś nauczyć, ale to nie jest tak, że wszystko teraz będę robił to co oni robili. Na pewno nie. Nie chciałbym też mówić, który był najlepszy, a który mi się nie podobał, bo to nie o to chodzi. Nawet jeśli ktoś według mnie robił coś źle, można było wyciągnąć dla siebie wnioski. Natomiast patrząc z perspektywy czasu to najbliższą postacią dla mnie – jeśli patrzeć na styl prowadzenie drużyny – jest postać Maaskanta.

Gdy dostał Pan po raz pierwszy szansę prowadzenia Wisły Kraków to spełnił Pan jedno z marzeń?

– Pierwszy okres pracy był po Adamie Nawałce. To było dla mnie przyznam szczerze z jednej strony trudne, co prawda prowadziłem już Wisłę w jednym meczu z Sevillą, ale to prowadzenie w 2007 roku było dla mnie czymś zupełnie nowym, trudnym wyzwaniem. Uważam, że nie jest łatwe z bycia asystentem zostać pierwszym trenerem. Tym bardziej, jeśli miało się w drużynie ludzi, z którymi grało się w piłkę. To też wywarło na mnie jakieś wrażenie i w pewien sposób mnie ukształtowało.

Podczas drugiego okresu pracy z Wisłą uważam, że już byłem bardziej dojrzałym, doświadczonym trenerem. Wciąż jednak zostawałem trenerem z roli asystenta. Dopiero ten trzeci okres, gdy wszedłem do szatni Wisły jako ten przysłowiowy człowiek z zewnątrz. To było zupełnie inne wejście i zupełnie inaczej czułem się w tej roli.

Gdy został Pan zwolniony z Wisły, podczas swojego drugiego okresu pracy w roli pierwszego trenera raz, powiedział Pan Gazecie Krakowskiej: „Odejdę z Wisły dopiero jak mnie wyrzucą i chyba nadszedł ten moment”. Miał Pan żal do władz klubu?

– Nie, nie miałem żalu. Wygodnie jest być asystentem. Szczerze mówiąc nie stawiałem sobie jakiejś poprzeczki, że do tego roku chce być pierwszym trenerem. Ja po prostu byłem związany z Wisłą. Cieszyłem się tą pracą, jaką miałem. Najpierw jako asystent, potem jako trener grup młodzieżowych, potem znów jako asystent. W momencie, którym raz i drugi przejmowałem zespół po pierwszym trenerze zdawałem sobie sprawę, że musiałem to zrobić. To był moment, w którym trzeba było stanąć na wysokości zadania, bo trener został zwolniony i ciężko było szybko znaleźć nowego. Gdy zwrócono się do mnie z taką propozycją, nie wyobrażałem sobie, że powiem nie. Tak jak mówiłem: wygodnie jest być asystentem, ale gdy zwrócono się do mnie o pomoc to uważałem, że muszę to zrobić skoro władze klubu uznały, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Zdawałem sobie też sprawę z tego, że kiedy przestane pełnić funkcję pierwszego trener to może zabraknąć miejsca dla mnie w Wiśle. Stąd ta wypowiedź.

Przeszedł Pan najpierw do Niecieczy potem do GKS-u Katowice. Nie bał się Pan zejść poziom niżej, mając już za sobą pracę w Ekstraklasie? Wielu trenerów nie decyduje się na taki krok, ponieważ obawia się, że już nie wróci „na salony”.

– Tak jak powiedziałem wcześniej. Ja nie stawiałem sobie żadnych celów. Piłka nożna to dla mnie całe życie. Ja pamiętam, że do przedszkola zabierałem piłkę i na spacerze namawiałem kolegów byśmy pograli na kawałku trawy. Ja wcale nie muszę pracować w Ekstraklasie. Na pewno jest fajnie. Pomijając ten okres, który jest teraz to w Ekstraklasie te warunki do treningów są lepsze, ta otoczka rozgrywek jest super i każdy by chciał w tym uczestniczyć. To tak jak zawodnik. Gra gdzieś tam w 3. lidze, ale jego marzeniem jest, by grać co najmniej w Ekstraklasie. Tak samo każdy trener marzy, by prowadzić zespół na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Ja absolutnie jednak nie zarzekam się, że jeśli nie będę pracował w Ekstraklasie to nie będę pracował w żadnym klubie. Piłka jest moim życiem i nie wyobrażam sobie sytuacji, bym mógł w tej chwili robić coś innego.

Po okresie pracy w I lidze ponownie objął Pan Wisłę. Został Pan z niej zwolniony po porażce z Cracovią. Ma Pan żal do Bogusława Cupiała?

– W ogóle ten sezon był zwariowany. Nie gdy przegraliśmy derby, ale już dużo wcześniej mówiło się o tym, że szukano następcy. Bez względu czy wygraliśmy mecz, czy nie. Pamiętam, że był taki mecz ze Śląskiem, który wygraliśmy 4:2. Na drugi dzień w mediach ukazały się artykuły, że i tak jest już następca Moskala. To nie jest zdrowa sytuacja. To nie chodzi nawet o osobę trenera. Jeśli w mediach pojawiają się takie sugestię to zawodnicy też to czytają  i to na nich wpływa. I to jest główny problem. My trenerzy jesteśmy przygotowani na to, że przyjdzie taki moment, że nam podziękują. Szczególnie w Polsce gdzie jest to normą. Czy ja mam pretensję do Pana Cupiała? Myślę, że nigdy nie byłem ulubieńcem Pana Cupiała. Szanuje go za to, co zrobił dla Wisły, żalu do niego nie mam. To on decydował: kto pracuje, kogo chce zatrudniać i komu chce płacić.

Za kilka lat dostaje Pan propozycję z Wisły Kraków. Co Pan robi?

– Jest takie mądre powiedzenie: nigdy nie mów nigdy, ale musiałoby chyba jednak jeszcze dużo, dużo czasu minąć bym się zdecydował.

Miał Pan wątpliwości przed podjęciem pracy w Pogoni Szczecin? Czesław Michniewicz zajął z drużyną 6. miejsce, a i tak mu podziękowano. Szczecin nie jest łatwym miejscem dla trenerów.

– To był naprawdę niełatwy moment do objęcia posady trenera. Pogoń w końcu zdobyła najwyższe miejsce w sezonie od kilku lat. Trener odszedł, nie chce się wdawać w dyskusję dlaczego i ja zdawałem sobie sprawę, że ta poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko. Nie miałem jednak obaw. Uważałem, że jest tam zespół, który ma potencjał i potrafi grać w piłkę. Oczywiście to wiązało się ze zmianą sposobu gry. Pomysł na grę trenera Michniewicza, trochę się różnił od mojego pomysłu. Wiedziałem, że będziemy potrzebowali czasu, nie sądziłem, że aż tyle. Mimo wszystko siódme miejsce, które zdobyliśmy na koniec sezonu to dobry wynik. I kto wie jakby to było, gdybyśmy się nie pośpieszyli z ujawnieniem decyzji, że nie zostaje na kolejny sezon.

Dobrze będzie Pan wspominał prace w Pogoni?

– Były trudne momenty. Tak jak mówiłem nie wiadomo co by było gdyby… Tego nigdy się nie dowiemy. Najgorszym momentem dla mnie było, gdy ogłosiliśmy, że nie zostaję na kolejny sezon. Mecze przestały nam zupełnie wychodzić. Nie mówię tu o pierwszych dwóch w rundzie finałowej. Z Jagiellonią zagraliśmy naprawdę dobry mecz co prawda przegraliśmy 1-0, ale był to dobry mecz. Następnie u siebie z Legią, graliśmy bardzo dobrze w pierwszej połowie. W drugiej dostaliśmy bramkę, potem czerwona kartka i przegraliśmy 2-0. Następnie ogłosiliśmy moją decyzję. Oczywiście to była moja decyzja, ale wspólnie doszliśmy do wniosku, że tak może będzie najlepiej. Ta gra później wyglądała jak wyglądała. Te mecze, które potem rozegraliśmy nie były dobre z naszej strony. Całe szczęście, że na koniec udało się wygrać, dość efektownie z Koroną. Ta faza finałowa pozostawiła wiele goryczy, ale ogólnie pozytywnie oceniam pracę w Pogoni.

Z Pana biodrem po operacji wszystko już w porządku?

– Tak. Na szczęście mogę już normalnie funkcjonować. Nie wchodzę do gierek, nie uderzam mocno tą nogą piłki, bo gdzieś w głowie obawy i lęki są. Najważniejsze jest jednak, że mogę normalnie funkcjonować.

Operacja biodra to był jedyny powód Pana decyzji o odejściu ze Szczecina?

– Nie, nie tylko biodro. To był oczywiście jeden z powodów, ważnych, bo mocno mi to dokuczało. Powodem także były sprawy osobiste, nie sprawy rodzinne, bo gdzieś tam przeczytałem, że sprawy rodzinne. To były sprawy osobiste w sensie stricte osobiste, ale i zawodowe, które miały wpływ na taką decyzję.

Po operacji ciągnęło Pana, by jak najszybciej wrócić do pracy?

– Tak. Wiadomo, że pierwsze dwa miesiące po tym zabiegu były ciężkie. To nie był lekki zabieg. Człowiek jednak od najmłodszych lat jest związany z tą piłką, ciągłe wyjazdy, boiska. Nagle tego nie ma. Zaczęło mi tego brakować. Samo oglądanie meczów w telewizji nie wystarczało. Nie ukrywam, człowiek czekał na jakiś telefon.

Wahał się Pan, gdy dostał ofertę z Sandecji?

– No tak. Zachowując pewne proporcje to sytuacja podobna jak w Szczecinie, tam było duże wyzwanie, bo w poprzednim sezonie Pogoń zajęła 6. miejsce. Tutaj duże wyzwanie, bo wiemy, w jakiej sytuacji znalazła się Sandecja. I to był jeden z powodów, dla których powiedziałem: tak.  Nie jest lekko, ale zobaczymy jest jeszcze trochę meczów.

Utrzymanie Sandecji to najtrudniejsze wyzwanie w Pana karierze?

– Na tą chwilę tak. Jesteśmy w trudnej sytuacji. Do tej pory to nie było tak, że byliśmy zdecydowanie gorsi od przeciwnika. W Szczecinie tak. Pozostałe mecze mogły jednak zakończyć się różnymi wynikami. Skończyło się jak się skończyło i to nas na pewno boli. Szukamy tego zwycięstwa, by przerwać tę feralną serię.

W Nowym Sączu jest Pan w roli strażaka?

– Czy ja wiem, czy strażaka? Tak to jest, że trener staje się ofiarą własnego sukcesu. Trener Mroczkowski wprowadził Sandecje do Ekstraklasy, pierwsze mecze wyglądały bardzo obiecująco, potem przyszedł jakiś dołek i ciężko nam jest się do tej pory z tego wykaraskać. W takich momentach zawsze szuka się jakiegoś rozwiązania doraźnego, czyli zmiany trenera. Obojętnie kto by nie przyszedł pytania byłyby te same. Ja się zdecydowałem, bo po pierwsze ciągnęło mnie do pracy, po drugie jest to spore wyzwanie, ale ja nie boję się wyzwań. Wiadomo różnie to bywa, ale będziemy robić co w naszej mocy, by ratować tę Ekstraklasę.

Zgodzi się Pan ze mną, że Polscy trenerzy oceniani są zbyt surowo? Nie mamy podstaw a wymagamy od trenerów cudów?

Wiadomo, wszyscy chcieliby wygrywać. Jeśli spojrzymy jednak na możliwości klubów w Polsce to czasami zachwycamy się rzeczami, które powinny być normalnością. Normalnością nie na poziomie Ekstraklasy tylko troszkę niżej. Kiedy przyjdzie trener z zagranicy i mówi w innym języku to wydaję się nam, że jest mądry, bo zna obcy język. Absolutnie nie mam nic do trenerów z zagranicy, ale myślę, że jesteśmy w trudniejszej sytuacji.

Gdzie Pan widzi siebie za 10 lat?

– Mam nadzieję, że wciąż przy drużynie piłkarskiej.

Dziękuję Panu bardzo za poświęcony czas.

– Proszę bardzo.