Quo vadis, Lechio?

„Koń jaki jest, każdy widzi” – tak brzmiała definicja tegoż czworonoga w pierwszej polskiej encyklopedii autorstwa Benedykta Chmielowskiego zatytułowej „Nowe Ateny”. Tak szczerze to w kwestii Lechii Gdańsk ten tekst również sprawdza się perfekcyjnie. Patrzysz w tabelę i widzisz typowego ligowego średniaka, bez ambicji i szans na coś więcej niż spokojny byt w Ekstraklasie. Gdański fenomen jest swego rodzaju paradoksem – znajduje się tam chyba wszystko, co jest potrzebne do rozpoczęcia czysto europejskiej przygody. Czy aby naprawdę tak jest? Jak to jest, że klub ułożony pod względem zaplecza finansowego, piłkarskiego, infrastruktury, mając swoją siedzibę w Gdańsku, nadmorskim i malowniczym mieście Polski z dużym skupiskiem ludzi, na pewno po części sympatyków „Biało-Zielonych”. Więc jak to jest, że jednak coś nie jest?

Lechia Gdańsk – klub bez wątpienia z aspiracjami, z tym smaczkiem, by uczknąć i liznąć iście wielkiego futbolu, na europejskim poziomie. Aktualnie 12. miejsce w tabeli, a gra pozostawia wiele do życzenia. O wiele za wiele, jak na zespół mający potencjalną możliwość zaprezentowania swoich umiejętności w szerszym gronie. W swoich szeregach ma kilku naprawdę kapitalnych, jak na polskie warunki, zawodników.

Milos Krasic, była gwiazda Vojvodiny Nowy Sad, CSKA Moskwa, Juventusu Turyn a ostatnio Fenerbahce Stambuł. Właśnie, była, bo dziś rozmienia się na drobne w polskiej lidze. Aleksandar Kovacević w Crvenie zvezdzie Belgrad, utytułowanym serbskim klubie, mógł grać pierwsze skrzypce, w dodatku młody i zbierający same pochwały za swoją waleczność w ojczyźnie. Marko Marić, taka druga wersja Bartka Drągowskiego – młody zdolny, utalentowany, mający zadatki na wybitnego reprezentanta swojego kraju. Sławomir Peszko, bohater kilkunastu milionów memów o procentowej tematyce także jest solidnym piłkarzem, w końcu nie bez przyczyny Adam Nawałka na niego stawia i „Peszkin” spłaca swój kredyt zaufania bardzo sprawnie. Jak widać, w klubie znad morza występują osoby, które są nastawione na sukces i z takim nastawieniem przybywały do Polski. Co prawda za sprawą Krasicia, Ljuboji czy Kapo Ekstraklasa staje swego rodzaju się katarskimi fawelami, to jednak przyczyniają się oni do wzrostu oglądalności.

A może to wina trenera? No cóż, rygor przeplatał się z totalnym bałaganem. Niewątpliwie Michał Probierz jest przeciwwagą dla Joaquima Machado, tak jak Ricardo Moniz dla Jerzego Brzęczka. Każdy ma inną koncepcję na prowadzenie zespołu, swoje utarte schematy i pomysły na rozegranie. Jedni preferują otwarty i ofensywny futbol, kolejni do perfekcji opanowane mają układanie kontrataków, jeszcze inni w imię zasady „długa piła i do przodu”. Ot, taka to polska myśl szkoleniowa. Od niedawna gdańską Lechię prowadzi Niemiec, swego czasu sponsor – Thomas von Hessen. No, nawet w nienajgorszym stylu. Tylko co z tego, skoro i tak Lechia nie skończy na podium? Może trochę zbyt śmiały wniosek, ale ile razy już były obietnice pokroju „Ze mną osiągniemy bardzo dobre wyniki, zamierzam tchnąć w ten zespół nowego ducha, damy radę, nie poddamy się, będziemy walczyć do samego konca”… Trener jest jak pora roku – przyjdzie, posiedzi, zamiesza mniej lub bardziej i odejdzie. Jak każdy zresztą.

Stadion piękny, bursztynowy, z ilością krzesełek przekraczającą 41 tys. Za dużo, jak na polskie warunki. Zbudowany z myślą o EURO 2012 miał być nadmorską ostoją polskich stadionów, dumnie prezentując się i przypominając przypływającym żeglarzom i marynarzom przybijających do portu w Trójmieście – oto jest Polska. Niestety jedynie co przypomina to smutek, żal i rozpacz.

Wpompowane miliony w ten klub chyba po prostu nie chcą się zamienić w sukces. Taka studnia, po wrzuceniu monety ta przepada i jedynie co pozostaje to głuche echo, powoli gasnące i odchodzące w niepamięć. Co prawda do bankructwa daleka droga, lecz w taki sam sposób upadały wielkie legendy – w Polsce piłkarska Łódź powoli odradza się jak feniks z popiołów a Polonia Warszawa dzielnie kroczy po awans do II ligi, za granicą zaś takie kluby jak CSKA Sofia, Parma, Glasgow Rangers, Leeds United, Portsmouth czy Real Oviedo… Przykładów jest wiele, że pieniądze mogą zarówno uratować jak i zniszczyć dorobek wielu ludzi, którzy na sukces całej klubowej społeczności ciężko pracowali latami. Mamy jedynie nadzieję, że takiego losu Lechia Gdańsk nie doświadczy. W końcu nadzieja umiera ostatnia…