LEGIA-LECH

Psychika nie zawiodła: Lech liderem Ekstraklasy!

Nieważne w jakich okolicznościach, w której fazie sezonu i o co: mecze Legii z Lechem od zawsze budziły emocje i budzić je będą. Tym razem nie miało być inaczej. Pozostawało jedynie pytanie, kto stanie na wysokości zadania?

Dzisiejsze starcie miało być wyjątkowe z jeszcze kilku powodów. Saganowski był na pewno podwójnie zmotywowany wychodząc na murawę przy Ł3. W końcu, rozgrywał swój 300. mecz w Ekstraklasie. Także kibice podeszli do konfrontacji w sposób nieco bardziej indywidualny. Oczywiście, silnie wspierali swoje ukochane zespoły, ale zdecydowały się na wzajemne porozumienie: przez pierwsze 10 minut doping miał nie istnieć, by uhonorować tragicznie zmarłego Dawida. Po tym czasie, trybuny ryknęły jak jeden mąż.

Przez niemalże ciągłość pierwszej części spotkania, to Lech był zespołem bardziej agresywnym, nastawionym na zwycięstwo, zaangażowanym w boiskowe wydarzenia. Swoją pierwszą okazję na wyjście na prowadzenie miał już w 2. minucie, gdy niepilnowany Jevtić oddał strzał spod lewej nogi będąc na ok. 18 metrze. Samo uderzenie okazało się być wielce niecelne, ale co warto podkreślić: obrona Legii nawet nie drgnęła. Taki marazm miał się utrzymywać w szeregach Berga jeszcze przez długi czas. Lechici w swoich akcjach byli bardziej pewni, starali się rozgrywać piłkę na małej przestrzeni boiska, a do tego próbowali stosować wysoki pressing. Z tego powodu, Douglas i Kędziora wychodzili bardzo wysoko zachowując się tym samym jak typowi skrzydłowi. Niewiele jednak wynikało z ich wzajemnych dośrodkowań. Nawet jeżeli trafiały w newralgiczne sektory twierdzy Kuciaka, to zawsze środek obrony Legii był na posterunku, był w stanie wybić piłkę, oddalić zagrożenie. Poszukiwanie gry do przodu przez gości kilkakrotnie mogło skończyć się nawet nieźle. W 29. minucie Linetty mając naprawdę sporo swobody uderzył obok bramki, a fatalny kiks Hamalainena z 40. minuty na pewno nie może zostać uznany za reklamę Ekstraklasy. Zwłaszcza, że po dośrodkowaniu Kędziory, Fin miał bardzo dużo miejsca i mógł spokojnie przyjąć sobie piłkę, ułożyć na nodze, a dopiero potem złożyć się do strzału. To wszystko z uwagi na fakt, iż legioniści byli naprawdę daleko od zainteresowane uderzeniem.

W tym samym czasie Legia grała bardzo zachowawczo. Trener Berg chyba stwierdził, że nie ma sensu tracić energii na doskakiwanie do przeciwnika, skoro on i tak w drugiej części spotkania przestanie grać, straci zaangażowanie i cały zapał. Dlatego też, legioniści nie wychodzili do wysokiego pressingu, a jedynie szukali długich piłek rozciągających grę, uaktywniających Żyrę czy Kucharczyka. Nie mieli także zbyt klarownego pomysłu na to, jak zaszachować „Kolejorza”, jak uniemożliwić mu prowokowanie choćby najmniejszego zagrożenia w okolicach „szesnastki”. Środek obrony pracował jednak w dużej mierze bez zarzutu, raz za razem czyszcząc nadlatujące w slow-motion dośrodkowania. Pasywna i cofnięta Legia miała też swoje sytuacje. Najpierw, w 5. minucie Jodłowiec nieznacznie się pomylił uderzając z 17. metra, a następnie Saganowski doszedł do dośrodkowania z rożnego Kucharczyka, ale głową uderzył ponad poprzeczką. Snajper „Wojskowych” próbował swoich sił także w podaniach – m.in. to właśnie on świetnie uruchomił Żyrę, znajdującego się na boku boiska przy jego linii końcowej, posyłając do niego krzyżową piłkę, która całkowicie zmyliła obronę Lecha.

Jeśli trener Berg zagrał va banque nakazując swojemu zespołowi asekuracyjny futbol z uwagi na fakt, iż „Kolejorz” nie potrafi zagrać dwóch równych połów, to… się przeliczył. Poznaniacy z impetem weszli w drugą część spotkania, chcieli za wszelką cenę umieścić piłkę w siatce. I im się to udało.

W 47. minucie wynik otworzył Darko Jevtić, który najlepiej odnalazł się w polu karnym po uderzeniu Douglasa z rzutu rożnego. Biernych legionistów najpierw próbował zaskoczyć Kownacki, ale jego strzał został zablokowany. Do końca poszedł jednak szwajcarski pomocnik, który płaskim strzałem w dolny róg nie pozostawił najmniejszych szans Kuciakowi.

Chwilę później mogło być już po meczu. Zaledwie na 120 sekund po pierwszym trafieniu, z piłką zabrał się Karol Linetty. Ograł Vrdoljaka, praktycznie położył Astiza (no, Hiszpan się poślizgnął) i mocnym uderzeniem na długi słupek pokonał bramkarza Legii.

Bramki napędziły lechitów. Atakowali agresywnie, szybko, nie chcieli pozostawić legionistom ani centymetra boiska. Pragnęli ich zdominować i dobić. Głodni zwycięstwa na Ł3 podopieczni Skorży mieli jeden cel 3 punkty. Mimo wszystko, w ich grę wkradła się spora doza nerwowości.

Wykorzystał to Vrdoljak w 54. minucie starcia. Po tym jak piłka po rzucie rożnym wykonanym przez Kucharczyka spadła na głowę pomocnika, nie miał on najmniejszych problemów z uderzeniem jej tak silnie, żeby wpadła do siatki Buricia na dłuższy słupek. Przy tym trafieniu nieco przysnęła defensywa Lecha, a zwłaszcza Kamiński, który nie złożył się do wyskoku i tym samym do zablokowania przeciwnika.

Gole otworzyły to spotkanie. Nabrało tempa, rumieńców. Formacje się rozluźniły, byliśmy świadkami prawdziwego box-to-box. Jednak, wbrew przewidywaniom, „Kolejorz” dobrze zareagował po stracie bramki. Nie cofnął się, nie oddał rywalowi pola do gry. Wręcz przeciwnie. Zwyciężył tę próbę mentalności. Opanował środek pola, doskakiwał do przeciwnika, nadal stosował wysoki pressing, a przy tym był bardzo agresywny i poukładany. Zwłaszcza ten szybki odbiór mógł robić wrażenie. Przy tym wszystkim, Legia bazowała w dużej mierze na stałych fragmentach gry. Wiedziała, że są one piętą Achillesa poznaniaków.

Najpierw, w 63. minucie kapitan Legii po raz kolejny wypracował sobie świetną sytuację strzelecką , ale tym razem posłał piłkę obok bramki, a następnie Żyro mądrze wycofał piłkę przed „szesnastkę” do praktycznie osamotnionego Brozia, który wystawił Buricia na próbę. Bramkarz Lecha pewnie pochwycił futbolówkę. Jodłowiec również nie próżnował. To właśnie on w 72. minucie mógł doprowadzić do remisu, gdy jak z nieba (może dosłownie!) pod nogi spadła mu piłka zagrana po rzucie wolnym. Nie odnalazł się w sytuacji i jego strzał minął bramkę Lecha. Serce podskoczyło do gardła entuzjastom Lecha w 83. minucie, gdy w sytuacji sam na sam znalazł się Kucharczyk. Legionista uderzył jednak bardzo nieczysto i tylko to ocaliło poznaniaków, bowiem choć Burić wyszedł z bramki, to jego interwencja okazała się być nieskuteczna.

Lechici w tym czasie nie próżnowali, starając się podwyższyć prowadzenie, uspokoić grę, nieco zmniejszyć poziom adrenaliny. Nie wychodziło im to w 100%. Podopieczni Skorży byli bardzo poddenerwowani i przekładało się to na ich poczynania boiskowe. Nic dziwnego, stanęli przed szansą wskoczenia na fotel lidera. Wejście Sadajewa na boisko jeszcze bardziej podniosło poziom widowiska. Czeczen szarpał, potrafił utrzymać się przy piłce i wykazywał się naprawdę dużą dozą spokoju. W 77. minucie mógł zakończyć ten mecz golem na 1-3, gdy wygrał pojedynek z Sa i Vrdoljakiem, a jego mocne uderzenie z ostrego kąta minęło Astiza, Kuciaka i… uderzyło w słupek. Gdyby Zaur umieścił tę piłkę w siatce, moglibyśmy mówić o bramce na europejskim poziomie.

Jeszcze przed samym gwizdkiem sędziego, Guilherme mógł odebrać radość Lechowi, jednak po tym jak piłka została świetnie dograna w pole karne przez Kucharczyka, Brazylijczyk zdecydował się postraszyć gołębie. Fatalne pudło z kilku metrów jeszcze przez kilka dni będzie mu się śniło po nocach.

Po dobrym meczu, Lech wygrywa zasłużenie i wskakuje na fotel lidera. Fantastyczne wejście w drugą połowę otworzyło poznaniakom szansę na 3 punkty i tym razem jej nie zmarnowali. Pomogła im nie tylko niesamowita skuteczność – pierwszy gol był równocześnie pierwszym celnym strzałem – ale i bierność legionistów, którzy naprawdę nie kwapili się dzisiaj, żeby odbierać swojemu rywalowi piłkę. Byli bardzo zachowawczy, grali asekuracyjnie, wręcz w pewnym momencie – biernie. Podopieczni Berga zbyt późno zabrali się do gry i nie byli już w stanie odebrać „Kolejorzowi” zwycięstwa. Pomimo, że napierali na bramkę Buricia, to szczęście sprzyjało dzisiaj poznaniakom.