legia-lechia2

Legia jak bulterier, jak wściekły byk, jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”

Strefa spadkowa. Parodysta dr Alban zastąpiony trenerem bez większego doświadczenia, po którym spodziewać się można… nie wiadomo czego. Wojenka między właścicielami. Zamknięty stadion na Real. Tak nieprzyjemnie w Legii nie było już od dawien dawna. Wszystko to jednak jest dzisiaj nieistotne. Bo niby czemu ma być, skoro Legia zagrała najlepszy mecz od wielu, wielu miesięcy?

Jacek Magiera zapewne przed meczem katował swoich podopiecznych „Kilerem” Juliusza Machulskiego, ponieważ podczas oglądania początku meczu w wykonaniu legionistów od razu do głowy przychodziła ta scena:

Tak, Legia wyglądała na początku jak bulterier, jak wściekły byk, jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”. Przez pierwsze 15 minut warszawiacy stworzyli sobie więcej sytuacji niż przez ostatnie kilka spotkań razem wziętych. Jeszcze przed 20 minutą mieli na koncie 12 oddanych strzałów!  Tylko w tym sezonie widzieliśmy niejedno spotkanie w Ekstraklasie, w którym jakaś drużyna nie potrafiła oddać tylu uderzeń przez 90 minut. Ba, żeby daleko nie szukać – Legia w ostatniej kolejce z Wisłą nie potrafiła dobić liczby strzałów do 10. Tak, legioniści chcieli znokautować Lechię już na początku meczu, jednak zapewne nie spodziewali się, że dzień konia będzie miał Milinković-Savić, czyli człowiek, który na początku sezonu miał na koncie więcej baboli niż udanych interwencji i przez chwilę przegrywał rywalizację o miejsce z składzie z Damianem Podleśnym. Jeśli jakiś skaut z NHL zgubił się w Internecie i spędzał popołudnie, oglądając to spotkanie, z pewnością zapisał w swoim notesie nazwisko serbskiego bramkarza. Dużymi i drukowanymi literami. Golkiper Lechii w przeciągu 3 – 4 minut popisał się kilkoma świetnymi i dwiema FENOMENALNYMI interwencjami, których nie powstydziliby się czołowi bramkarze hokejowi. 8 minuta, wrzutka z prawej strony do Nikolicia, ten strzela z 5 metrów, ale dosłownie jak spod ziemi wyrósł Milinković-Savić, który obronił instynktownie prawą nogą. 4 minuty później serbski bramkarz popisał się podobną interwencją, strzelał również Nikolić. Różnica? Obronił to drugą nogą. Pozostając przy „Kilerze”, występ tego zawodnika w pierwszej połowie można ocenić tak:

Lechia dostawała mocne ciosy w twarz, chwiała się na nogach, jednak nie upadła. Po 15 minutach goście z lekka się otrząsnęli i nieśmiało zaczęli się odgryzać. Z minuty na minutę gra Lechii mogła się coraz bardziej podobać, zaś impet Legii słabł. Wprawdzie później brakowało tak dobrych sytuacji, jakie miała Legia na początku meczu, ale to spotkanie naprawdę dobrze się oglądało. Takie same odczucia mieli komentatorzy Canal+, którzy pierwsze 45 minut podsumowali słowami: „Jeśli mamy oglądać bezbramkowe remisy, to właśnie takie”.

Nie bez przyczyny wspominaliśmy o tym, że na początku sezonu Milinković-Savić kojarzony był głównie z baboli. 49 minuta – co najwyżej przeciętne dośrodkowanie jednego z legionistów, prosta piłka do złapania, a serbski bramkarz… wypuszcza ją z rąk. Futbolówka pada łupem Guilhermego, który z metra pakuje ją do pustej bramki. Jeśli ktoś myślał, że warszawiacy zadowolą się tym jednobramkowym prowadzeniem, to był w błędzie. Legioniści wyczuli krew i chcieli jak najszybciej wykonać egzekucję. Nie minęło 10 minut i mieliśmy już 2:0 – Odjidja-Ofoe posłał świetną piłkę do Guilhermego, a Brazylijczyk strzelił swoją drugą bramkę w meczu. 4 minuty później mogło być już 3:0, jednak Milinković-Savić pokazał, że znacznie lepiej interweniuje nogami niż rękami. Co się nie udało Radoviciowi, udało się Nikoliciowi. 3:0? Mało, Legia wciąż atakowała, jakby chciała tym jednym spotkaniem zmazać plamę z wszystkich pozostałych.

Wyniku jednak nie udało już się zmienić. 3:0, choć spokojnie mogło być i 7 do przodu. Jacek Magiera zalicza ekstraklasowy debiut marzeń i powoli zgłasza aspiracje do tego, by móc zacząć nazywać go czołowym trenerem w kraju.

fot: PAP