pods

Błędy bramkarzy, jeszcze większy błąd arbitra. Śląsk wygrywa w derbach!

Mariusz Pawełek w protokole meczowym był wpisany jako rezerwowy, ale na ławce był tak naprawdę tylko i wyłącznie ciałem, ponieważ jego duch cały czas unosił się przed bramką. Pierwsza połowa – wielbłąd Kamenara, który wybił piłkę pod nogi Kubickiego. Druga połowa, ta sama bramka – pusty przelot Polacka. Śląsk wygrywa w derbach Dolnego Śląska 2:1!

2 minuta – Łukasz Piątek, 14 minuta – Jarosław Kubicki – tak to wyglądało w marcu, kiedy to Miedziowi jeszcze przed upływem 15 minut pozbawili wrocławian nadziei na korzystny wynik w derbach Dolnego Śląska. Tym razem Zagłębie aż tak mocnego początku nie miało, nie dominowało, ale dwa wspólne mianowniki z tamtym spotkaniem były – pierwszym z nich była bramka Kubickiego na początku spotkania (chociaż komentatorzy ostatecznie uznali to jako samobój Dankowskiego), drugim zaś nie najlepsza postawa bramkarza gospodarzy. Nawet jeśli to nie był występ godny Złotego Pawełka, tak solidnie spisujący się wcześniej słowacki golkiper podarował Zagłębiu bramkę. Wrzutka Woźniaka z prawej strony, niefortunna interwencja Kamenara, piłka spada pod nogi Kubickiego, który pakuje piłkę do pustej bramki (po drodze odbiła się jeszcze od Dankowskiego). Dobra, była mowa o podobieństwach między dzisiejszym a marcowym meczem, a jakie były różnice? A no takie, że to nie był kolejny żenujący występ gospodarzy. Co prawda Tadeusz Pawłowski mówił w przerwie, że brakuje mu tutaj „takiego mięsa”, że było zdecydowanie za dużo chaosu, strat i niedokładności, ale na pewno to było przyjemniejsze widowisko. Bardzo aktywny z przodu był Kamil Biliński, ale za każdym razem brakowało mu dokładności w strzałach. Głównie jemu Piotr Stokowiec mógł zawdzięczać prowadzenie Zagłębia do przerwy, ponieważ to gospodarze mogli się minimalnie bardziej podobać.

Jak pierwszą połowę w miarę przyjemnie się oglądało, tak drugą już… no niezbyt. Niby tam raz uderzał Dankowski, niby było trochę groźnie, gdy Morioka zagrywał do Bilińskiego, niby Zagłębie strzeliło słusznie nieuznaną bramkę (Woźniak zagarnął piłkę już zza linii końcowej), ale to były najciekawsze sytuacje na przestrzeni prawie 30 minut, a nie 5 czy 10. W 71 minucie sprawy w swoje ręce wziął niestety arbiter. Lasza Dwali po dośrodkowaniu z rzutu wolnego i przebitce w polu karnym strzelił gola na 1:1, ale znajdował się na półmetrowym spalonym. Czy Śląsk zasłużył na wyrównanie? Jak najbardziej, szkoda tylko, że udało im się je uzyskać w taki, a nie inny sposób. Wrocławianie jednak cały czas naciskali, a ich próby zostały nagrodzone w 89 minucie. W dużej mierze pomógł im Polacek, no ale nie ma co ukrywać – bramka należała się Śląskowi jak psu buda. Dośrodkowanie, fatalne w skutkach wyjście z bramki golkipera Zagłębia wykorzystał Alvarinho, który zdobył pierwszą bramkę w sezonie. Opisując to spotkanie w dwóch słowach – mecz kuriozum.