55555

Cracovia odbija się od dna, Górnik w nim tonie

Założyłem sobie, że tę relację zacznę od ostrej opinii: nie był to najlepszy mecz piłki nożnej jaki miałem okazję oglądać w ostatnich dniach. W sumie byłby on całkiem niezły i nawet nazwałbym go całkiem niezłym technicznie. Gdyby było to spotkanie rugby. Dość jednak tych kontrowersji, skupmy się na faktach.

 

Fakty są takie, że Cracovia tym zwycięstwem przekazała Górnikowi kotwicę, którą może on przycumować do dna tabeli. Sam mecz? To była naprawdę długa historia. Poniedziałek, godzina 18, dwie najgorsze drużyny ligi. Tak, było dokładnie tak jak wam się wydaje. Chyba, że wzięliście pod uwagę prawa Ekstraklasy i uznaliście, że postanowiła ona znów zaskoczyć dając wybitne widowisko w najmniej spodziewanym momencie…

No nie.

Ten mecz był najbardziej logicznym starciem w lidze od dawna. Dwa zespoły z samego dołu tabeli, więc na papierze wydawało się, że nie ma prawa to być porywające widowisko. No i nie było. Pierwszy celny strzał to była dosyć przypadkowa próba Hernandeza z ponad 20 metrów, kiedy dobiegł pierwszy do bezpańskiej piłki. Do tego sytuacja Górnika po rzucie rożnym w doliczonym czasie gry i to by było na tyle jeśli chodzi o pierwsze trzy kwadranse. Przecierać oczu ze zdumienia nikt raczej nie musiał.

Druga połowa różniła się tylko jedną rzeczą. A właściwie to dwoma. Chodzi mi oczywiście o błyskawiczne dwa ciosy Pasów po których Górnik już kompletnie nie miał jak się podnieść. Pierwszy gol był idealnym podsumowaniem tego spotkania. Jeśli cały ten mecz wyglądał jak starcie rugby, tak gol Cabrery to było przyłożenie w najlepszym stylu. W meczu z Legią Wisła pokazała, że najlepszą reakcją na zdobytą bramkę jest… zdobycie kolejnego gola. Tak samo uznała dzisiaj Cracovia, a konkretnie Javier Hernadez. Bardzo sprytne wejście w pole karne i pewne wykończenie. Po tym golu słychać było nie tylko krzyk radości kilku tysięcy kibiców Pasów, ale przede wszystkim huk kamieni spadających z serca fanom.

Michał Probierz kilkukrotnie podkreślał, że jeśli po 6.kolejce zostałby zwolniony i trener, który ewentualnie przyszedłby na jego miejsce zdobył tyle punktów ile on w rzeczywistości, to byłby uznawany za cudotwórcę. 8 punktów w sześciu meczach, czyli na 18 możliwych, nie wygląda na żaden oszałamiający wynik, ale coś w tej wypowiedzi jest. Może ewentualny następca nie byłby uznawany aż za „cudotwórcę”, ale pewnie pojawiłyby się głosy, że widać w grze Cracovii jakiś progres. Probierz dostał czas, niewyobrażalną wręcz jak na Janusza Filipiaka cierpliwość i musi po raz drugi poradzić sobie z wydobyciem drużyny z dołka. Taki mecz, mimo że bez fajerwerków, to całkiem dobry moment na rozpoczęcie tego procesu.

Autentycznie za to szkoda mi Marcina Brosza. Po rozmontowaniu drużyny latem wciąż stara się to jakkolwiek poskładać, ale siłą rzeczy musi iść to bardzo ciężko. Chwała mu za to, że nie odstawia swojej filozofii i wciąż stara się wykonywać pracę w ten sam sumienny sposób, ale niestety dodatków punktów za to Górnik nie zyska. Dzisiaj został zweryfikowany przez Cracovię, co w tym sezonie musi mieć wydźwięk wyjątkowo negatywny. Co raz ciężej wygląda przyszłość zabrzan, szczególnie jeśli w głowie ma się, że w zimie stracić mogą jeden z niewielu obecnie jasnych punktów. Mowa oczywiście o Szymonie Żurkowskim. Szkoda w tym wszystkim, że kibice bardzo szybko zapomnieli dobre mecze z poprzedniego sezonu i na młodych piłkarzy Górnika po meczu spadło morze bluzgów zamiast wsparcia.