statystykiCRAXA

Znów brzydko, znów zwycięsko – Cracovia praktycznie melduje się w ósemce

Suma szczęścia podobno musi się równać zero. To co dzieje się w Cracovii jakby potwierdzało tę tezę. O ile w pierwszych kolejkach sezonu zupełnie nie trzymało się ono Pasów, tak w ostatnim czasie opatrzność jakby starała się to zespołowi z Kałuży oddawać. 

Ctrl C -> Ctrl V – mniej więcej tak opisałbym ostatnie dwa mecze Cracovii. Zarówno przed kilkoma dniami z Górnikiem, jak i dzisiaj z Koroną, gra Pasów była otwarcie mówiąc brzydka, ale przy tym punktowo plan został wykonany w 100%. Michał Probierz narzekać na ten stan rzeczy nie ma zamiaru.
Szkoleniowiec Pasów miał dzisiaj okazję aby pierwszy raz od dłuższego czasu zastosować pewną rotację w swoim składzie. Od początku wystawił chociażby Jakuba Serafina, który ostatni raz zagrał w pasiastej koszulce w połowie grudnia, chociaż „gra” to chyba nieco za duże słowo, bo na boisko wszedł wtedy w doliczonym czasie gry. W tym sezonie wyraźnie przegrywał rywalizację nie tylko z Damianem Dąbrowskim i Januszem Golem, ale również Milanem Dimunem. Pauza za kartki Gola dała mu szansę pokazania się. Czy ją wykorzystał? Ciężko powiedzieć, bo on jak i cała Cracovia mocno zgasł po zdobytym golu.

Golu zdobytym przez Filipa Piszczka, który przytomnie dobił świetny strzał Damiana Dąbrowskiego. Sprowadzony z Sandecji napastnik wrócił do żywych na wiosnę po bardzo nieudanej jesieni. W tym roku korzysta z każdej szansy otrzymanej od Probierza i daje wymierny efekt w liczbach – 3 gole i 2 asysty. Jest krótko mówiąc konkretny, co bardzo cieszy trenera Pasów, bo forma Piszczka to jego osobisty sukces, bo w pewnym momencie był chyba jedyną osobą, która wierzyła, że 23-latek da radę jeszcze coś w Cracovii pokazać.

Pluć w brodę bardzo mocno może Korona, bo to był mecz, którego absolutnie nie miała prawa przegrać. Gdyby podliczyć czyste sytuacje bramkowe, to wręcz mogłaby pokusić się o zwycięstwo. O jej porażce zadecydowały jednak 3 momenty. Po pierwsze: przespane początkowe 30 minut meczu, czego konsekwencją był gol Piszczka. Po drugie: kuriozalna sytuacja z Felicio Brownem, który zabrał pewnego gola Vato Arweładze, który dałby Koronie wyrównanie tuż przed przerwą. Po trzecie: komedia pomyłek, która zakończyła się rzutem karnym dla Cracovii. Ekipa Gino Lettieriego skomplikowała sobie dzisiaj życie, a kto wie czy nie wypisała się z walki o pierwszą ósemkę.

Pasy z kolei są w niej już jedną nogą i czterema palcami drugiej. Tylko kataklizm mógłby ich wyrzucić z grupy mistrzowskiej, bo terminarz też jest ich sprzymierzeńcem – wszyscy bezpośredni rywale będą do końca rundy zasadniczej grać praktycznie tylko między sobą. Cracovia chce patrzeć w górę tabeli i powoli zaczyna zyskiwać coś co jest potrzebne do osiągnięcia takiego stanu rzeczy – wygrywa mecze w których za bardzo jej nie idzie. Dzisiaj był tego najlepszy przykład.