SLASK

We Wrocławiu mocni na finiszu

Gdyby o tytule mistrzowskim decydowało ostatnie siedem kolejek Ekstraklasy, mistrzem kraju zostałby… Śląsk Wrocław z przewagą trzech punktów nad Legią Warszawa. Gdyby o tytule decydowały tylko gole Polaków, Śląsk również byłby mistrzem.

Nowy sezon, nowe rozdanie, wielu nowych zawodników i nowe, jeszcze większe oczekiwania. Tak w skrócie można opisać Śląsk przed pierwsza kolejką. Początek okienka transferowego w wykonaniu wrocławskiego klubu był po prostu rewelacyjny. Z Oporowską pożegnało się kilku przeciętnych grajków, a przybyły wielkie jak na nasze warunki nazwiska m.in. Robak, Kosecki, Vacek czy Piech. Patrząc na duet napastników Robak-Piech wspieranych przez Vacka, Koseckiego czy Picha z drugiej linii, można było mieć wrażenie, że we Wrocławiu budowana jest drużyna, która z miejsca zacznie się bić o najwyższe lokaty w naszej lidze.

Podopieczni Jana Urbana zaczynali sezon od dwóch ligowych spotkań na wyjeździe w pierwszej kolejce ulegli Arce Gdynia, tydzień później pojechali do Lubina, gdzie grali z miejscowym Zagłębiem, które pomimo gry w „10” praktycznie od początku spotkania, zdołało wygrać mecz.

Po słabym początku i dwóch porażkach, drużyna rozegrała pierwszy mecz na własnym stadionie przeciwko Lechii Gdańsk, rozpoczynając tym samym kapitalną serię 9 spotkań bez porażki, pokonując po drodze Legię Warszawa czy Lecha Poznań. Koniec passy nastąpił w momencie kiedy do Wrocławia przyjechała krakowska Wisła.

Wrocławian coraz częściej dotykały kontuzje. Najpierw ze składu wypadli wypożyczeni Jović oraz Mak, a chwile później kontuzji doznał kolejny obrońca – Djordje Contra. Trener Jan Urban z konieczności musiał przesunąć do obrony słowackiego skrzydłowego Roberta Picha, a parę stoperów tworzyli Celeban i Tarasovs. O ile kapitan Śląska trzymał swój poziom i nie raz ratował drużynę przed stratą bramki, to Igors Tarasovs dosłownie sabotował grę wrocławian.

Seria wygrana-remis-wygrana-remus przekształciła się w serie wygrana – porażka, a później nawet w porażka-remis, górna ósemka zaczęła się oddalać, a w mediach coraz częściej mówiło się o zwolnieniu Jana Urbana, który dostał ultimatum, a było nim zdobycie czterech punktów w dwóch ostatnich ligowych kolejkach przed końcem roku. Założenie jak najbardziej realne do zrealizowania, tym bardziej, że w przedostatniej kolejce przeciwnikiem był Bruk-Bet Termalica, a po niej do Wrocławia miała przyjechać świetnie dysponowana Jagiellonia. Wielu skreślało już sympatycznego trenera po pierwszym meczu kiedy wrocławianie ulegli klubowi z gminy Żabno, a mecz z Jagiellonią miał być ostatnim dla Jana Urbana. Tak się jednak nie stało, Śląsk wygrał z klubem z Podlasia, a strzelec jedynego gola w tym spotkaniu – Arkadiusz Piech – podbiegł do trenera i wymownym gestem pokazał, że tu jest jego miejsce.

Okres przygotowawczy pozwolił na chwile oddechu, cała drużyna udała się na Cypr szlifować formę przed ostateczną częścią rozgrywek, kiedy miało się okazać czy cel minimum, czyli górna połowa tabeli zostanie spełniony.

Nowy rok, okres przygotowawczy przepracowany, wszyscy pełni nadziei, że uda się przerwać fatalna serie i odnieść pierwsze zwycięstwo na wyjeździe, przeciwnikiem? Szorująca o dno tabeli Cracovia. Niestety i tym razem nie udaje się wywieźć 3 punktów z obcego stadionu. Kolejne spotkanie miało być rozegrane w Warszawie przeciwko miejscowej Legii, na nieszczęście dla Urbana wrocławianie przegrali i zarząd klubu podjął decyzje o zwolnieniu szkoleniowca.

Misja Jana Urbana dobiegła końca. W mediach spekulowano kto zastąpi doświadczanego szkoleniowca, wybór padł na Tadeusza Pawłowskiego. Nowy-stary trener zaczął od zmiany ustawienia. Jednego napastnika z duetu Robak-Piech zastąpił dodatkowym defensywnym pomocnikiem. Zmiana ustawienia nie poskutkowała, efekt nowej miotły nie zadziałał, a wrocławianie dalej nie potrafili wygrać kolejnych spotkań.

Ostatnia kolejka rundy zasadniczej dobiegła końca, Śląsk zajął miejsce w grupie spadkowej będąc zaledwie 2 punkty nad będącą pod kreska drużyną z Niecieczy.

Podopieczni Tadeusza Pawłowskiego musieli zacząć odczuwać presje, bo przecież tak źle w tym sezonie jeszcze nie było. Pierwsze spotkanie rozgrywali z ostatnim zespołem w tabeli Sandecją Nowy Sącz i wtedy nastąpiło przełamanie. Wrocławianie wygrali swój mecz jednym golem po strzale sprowadzonego z pierwszej ligi Mateusza Cholewiaka, który w stylu Roberto Carlosa uderzył z ponad dwudziestu metrów pod poprzeczkę nie dając tym samym żadnych szans bramkarzowi.

Po tym jak wszyscy odliczali mecze bez zwycięstwa, Śląsk zaczął punktować jak nigdy wygrywając sześć spotkań i remisując tylko z liderującą w swojej grupie Cracovią.

Ostatecznie drużyna z Wroclawia na koniec rozgrywek zajęła 10. miejsce w tabeli.

Najlepszy zawodnik: Jakub Słowik

Bramkarz sprowadzony z Pogoni Szczecin na początku przegrywał rywalizacje z reprezentantem U21 Jakubem Wrąblem, ale kiedy wszedł pomiędzy słupki pokazał, że warto było na niego postawić. Ratował on swój zespól kilkukrotnie przed strata gola, a jego interwencje wprawiały w zachwyt nie jednego widza.

Największe rozczarowanie: Kamil Vacek

Kamil przychodził do zespołu jako gwiazda, wszyscy pamiętaliśmy go z świetnego Piasta, kiedy kreował akcje i był motorem napędowym drużyny z Gliwic. Po tamtym Kamilu pozostał cień, słabą dyspozycje zawodnika próbowano tłumaczyć późnym dołączeniem do zespołu i brakiem przepracowanego okresu przygotowawczego, lecz z biegiem czasu, kiedy Czech powinien dochodzić do dobrej dyspozycji nic się nie zmieniało przez co coraz rzadziej podnosił się z ławki.

Najlepszy transfer: Marcin Robak

Król strzelców z poprzedniego sezonu pokazał, że postawienie na niego było dobrą decyzja, a jego 19 bramek zdobytych w rozgrywkach miało istotny wpływ na utrzymanie zespołu w Ekstraklasie. Razem z Robertem Pichem tworzyli najskuteczniejszy złożony z Polaków atak w lidze.

Najgorszy transfer: Igors Tarasovs

Łotysz regularnie pokazywał, że w każdej chwili może przechylić szale zwycięstwa na korzyść rywala. Nie ustrzegał się prostych błędów, od wślizgów we własnym polu karnym, poprzez podawanie piłki pod nogi rywala. Jego jezdnym atutem był wzrost, lecz prezentował on zwrotność na poziomie taczki wypełnionej gruzem, co nie raz wykorzystywali napastnicy kiwając go niczym B-klasowego amatora.

 

Prognoza na przyszłość:

Okienko transferowe jeszcze się na dobre nie zaczęło, a Dariusz Sztylka dopina już kolejne transfery, pod uwagę brani są głownie Polacy z pierwszej ligi.  Mieszanka doświadczonych ligowców z młodymi, ambitnymi chłopakami może okazać się świetnym pomysłem na przyszły sezon. Wciąż aktualny jest temat sprzedaży klubu, jednak wciąż nie wiadomo kto będzie nowym właścicielem. Nie wiadomo także czy trener Tadeusz Pawłowski zostanie trenerem na przyszły sezon.