Padłeś, powstań, Filip Piszczek

Podobno prawdziwego wojownika poznaje się nie po tym, jak mocno jest w stanie uderzyć, ale po tym jak wiele ciosów jest w stanie przyjąć i wciąż przeć do przodu. Jeśli tę teorię uznać za prawdziwą to najlepszym wojownikiem w zespole Cracovii wydaje się być Filip Piszczek.

 

Już sam początek kariery w Cracovii stawiał go przed ogromnym wyzwaniem – wielu widziało go w roli następcy Krzysztofa Piątka. Zastąpić strzelca, jakiego klub nie miał od kilkudziesięciu lat? Zdarzają się nieco łatwiejsze zadania do wykonania, przyznacie. Zbiegło się to z katastrofalnym początkiem sezonu w wykonaniu całej drużyny, która w pierwszych ośmiu kolejkach zdobyła zaledwie 3 punkty. Trener musiał więc szukać nowych rozwiązań, a strzałem w dziesiątkę okazało się sprowadzenie Airama Cabrery. Efekt musiał być jeden – zaprzyjaźnienie się Piszczka z ławką rezerwowych.

Punkt kulminacyjny tego tragicznego okresu miał miejsce w Sosnowcu. To miała być jego szansa, w końcu w tym meczu wystąpić nie mógł Cabrera. Rozczarowanie było spore, bo Piszczek zszedł z boiska jeszcze przed przerwą, otrzymując dosyć brutalną wędkę od Probierza. Całą historię opowiedziała zresztą jego reakcja, kiedy z całej siły kopnął w zgrzewkę wody znajdującą się przy ławce rezerwowych. Ten mecz to był symbol całej jesieni w jego wykonaniu, pełnej frustracji. Dość powiedzieć, że pierwszą bramkę w lidze zdobył… w połowie grudnia.  Co prawda trener starał się go bronić, przypominając, że na początku swojej przygody w Krakowie 23-latek musiał grać z kontuzją, która męczyła go przez długie tygodnie, ale ogólnej opinii wśród większości kibiców to nie zmieniło – powoli zaczęła przylegać do niego łatka niewypału.

Po zakończeniu rundy wydawało się, że to wszystko może się złożyć na historię jakiej byliśmy świadkami w Ekstraklasie już wielokrotnie – zawodnik nie poradził sobie po transferze do lepszego klubu, więc w konsekwencji wraca do punktu wyjścia. Piszczek postanowił jednak złamać ten konwenans. Zacisnął zęby, harował za dwóch i tym „kupił” Michała Probierza, który wierzył w niego w najtrudniejszym momencie i zimą dostał potwierdzenie, że nie była to wiara zmarnowana. Piszczek odpłacać zaczął się już od pierwszego dnia nowego roku, bo to właśnie on zaczął strzelanie w trakcie Treningu Noworocznego. Przełożył to potem na ligę, bo jego bilans w 2019 roku robi wrażenie: 3 gole i 2 asysty w 211 minut gry, co daje gola wypracowanego średnio co 42 minuty. Jeśli to nie jest definicja progresu, to ja już nie wiem co nią jest.

Piszczek poszedł drogą, jaką przed rokiem wybrał też Milan Dimun. Zresztą ich historie są dosyć podobne, bo obaj zaliczyli niemal identyczną transformację – od kogoś będącego już praktycznie na wylocie z klubu do zawodnika, który z każdym meczem staje się co raz ważniejszą postacią drużyny łapiąc przy tym sporą pewność siebie.  Trafili pod tym względem na idealnego trenera, który docenia determinację odrzucając jednocześnie tych, którym tej cechy brakuje, o czym przekonał się chociażby Szymon Drewniak. Probierz lubi budować po swojemu zawodników na których w przeszłości postawiono krzyżyk. Tak było w Białymstoku i kilku innych miejscach w Polsce, tak jest i przy Kałuży.

W przypadku Piszczka Probierz oprócz czystej satysfakcji może też otrzymać… pewne procenty. Nie chodzi w tym wypadku o procent z ewentualnego transferu napastnika, a o butelkę dobrej whisky, o którą założył się na twitterze z jednym z kibiców. Punktem głównym zakładu było to, że 23-latek zdobędzie do końca sezonu przynajmniej 5 bramek. Ma ich już cztery, więc raczej może już szykować lód, by wspólnie z trenerem skonsumować nagrodę do której w spory sposób się przyczyni. Będąc już jednak w pełni poważnym wrócę na moment do porównania z Krzysztofem Piątkiem, od którego zacząłem ten tekst. Teraz oczywiście brzmi to mocno abstrakcyjnie, ale jeśli porównamy ich pierwsze sezony w Pasach to zaczyna to nabierać nieco więcej sensu. Piątek w premierowym sezonie zdobył 11 bramek, Piszczek w momencie pisania tego tekstu ma ich 5. W perspektywie ma jeszcze rozegranie 10 spotkań, więc trochę szans do strzelania jest. Przebić wyniku Piątka może nie dać rady, ale mocno się do niego zbliżyć? Jak najbardziej. We wrześniu byłoby to wizją tak prawdopodobną jak, nie wiem, Krzysztof Piątek będący bohaterem transferu do Milanu? Do Milanu oczywiście jeszcze Piszczkowi trochę drogi zostało, ale to jest taki typ piłkarza, któremu po prostu chce się kibicować. I ja mu kibicuję.