hmhmh

Nieudany jubileusz w Niecieczy. Koncert pomyłek defensorów plus przepiękna bramka Stilicia

Kiedy Jacek Zieliński zameldował się w Krakowie jako szkoleniowiec „Pasów”, Cracovia dostająca wcześniej bęcki od każdego zanotowała z miejsca serię 12 meczów bez porażki. Kiedy wchodził do Ruchu, Niebiescy w 4 pierwszych spotkaniach z nowym trenerem zdobyli 10 punktów. W Polonii (drugie podejście) bilans był jeszcze bardziej imponujący – 12/12. Pierwsze podejście na Konwiktorskiej? Zaledwie 1 porażka w 13 meczach (z Wisłą Kraków w jej mistrzowskim sezonie), 8 zwycięstw, 4 remisy. Wnioski nasuwają się same – Jacek Zieliński z marszu potrafi dobrze wejść do zespołu, nie szuka wymówek typu „czas na aklimatyzację”, czy „trzeba poczekać, aż zaczną działać pewne automatyzmy”, czy też „muszę poznać zespół”.

Jak jest w Niecieczy? Przeciętnie. 4 punkty w 3 meczach, choć po pierwszych 9 minutach były aspiracje na 7. Czy to jest zły wynik? Mają w pamięci wcześniejsze popisy Bruk-Betu – niekoniecznie.

Wisła w pierwszej połowie? Naprawdę słabo, niczym nie przypominała tej Wisły z początku roku z meczów z Górnikiem, czy też Zagłębiem. Nafciarze wyglądali na tyle słabo, że już w 9. minucie stracili bramkę – najpierw Dahne popisał się fenomenalną interwencją (!!!) zatrzymując Gergela w sytuacji sam na sam, ale w rolę niemieckiego bramkarza z meczu z Górnikiem (czyli sabotującego starania kolegów) wcielili się obrońcy płocczan, a w szczególności Alan Uryga – dobitka spoza pola karnego Stefanika była… słaba. Naprawdę słaba. Lekka. Jedyny atut? Leciała w światło bramki. Jednak nie byłby to atut, gdyby Alan Uryga po prostu… stanął, ponieważ piłka leciała prosto w niego. Były obrońca Wisły próbował jednak interweniować i zrobił to tak fatalnie, że futbolówka przeleciała mu pod nogą i wpadła do bramki.

Nic wiele ciekawszego w pierwszej części gry się nie działo (choć nie był to znów typowy „paździerz”), chociaż grzechem byłoby nie wspomnieć o elementach komediowych – Merebaszwili poczuł się jak Zagumny – pole karne B-B, piłka leci gdzieś mniej więcej na wysokości głowy Gruzina, a ten… ręka w górę i blok godny niezłego siatkarza.

W drugiej połowie na murawie zameldował się Semir Stilic (on i Michalak zaczęli na ławce, co mogło być dość zaskakujące) i już po kilku minutach przypomniał nam, że on wciąż ma to coś. Około 20 metrów, z półwoleja, prosto w okno, od poprzeczki. Magia, naprawdę. Minutę później piłka zatrzepotała w siatce po raz drugi, jednak Kante znalazł się na spalonym.

Co się nie udało na początku połowy, udało się pod koniec – duża w tym jednak zasługa Toivio, fińskiego obrońcy Bruk-Betu. Długa piłka na Merebaszwiliego – umówmy się, średnia. Fin naprawdę nie musiałby być drugim Samim Hyypią, by wyjść z tej konfrontacji zwycięsko. Wystarczyło zrobić… cokolwiek. Fin nie zrobił jednak nic, ba, on niemalże podał do Gruzina, który dopadł do piłki i pokonał Jana Muchę. Bliski wyrównania był… Bartosz Śpiączka, tak, Bartosz Śpiączka, jednak piłka po jego główce z 4 metrów wylądowała na poprzeczce.

Czy Wisła zagrała dobre spotkanie? Nie. Te trzy punkty są jednak dla nich jak tlen, dzięki nim szanse na górną ósemkę wciąż są naprawdę niemałe.