I stało się – nikt już nie może poszczycić się statusem niepokonanej drużyny w tym sezonie Ekstraklasy. Ostatnim bastionem był Piast, ale wyłożył się w Mielcu, czego każdy fan naszej ligi mógł się spodziewać. W końcu u nas pokrętna logika jest na porządku dziennym. A co więcej wydarzyło się na polskich boiskach przez weekend? Zapraszam na krótkie podsumowanie piątej kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasy w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Auty Tułacza zaskoczyły kolejny zespół
Od początku sezonu mamy przyjemność podziwiać Puszczę w wersji 2.0. Do troszkę topornej gry opartej jedynie na stałych fragmentach gry dodali też więcej atutów piłkarskich, przez co ogląda się ich spotkania dużo przyjemniej. Oczywiście wciąż podstawowa broń to m.in. auty, gdzie sprowadzony Abramowicz potrafi siać z nich spustoszenie. Jego transfer to zdecydowany strzał w dziesiątkę dla Tomasza Tułacza. W piątkowego popołudnie do „twierdzy” Puszczy, znajdującej się wciąż jeszcze na stadionie Cracovii, przyjechała Lechia. Może to kwestia wysokich oczekiwań wobec Gdańszczan, ale dotychczas sezon oceniany był na zdecydowany minus, co trochę zaskakujące wobec tego, że w tabeli liczba punktów była równa tym, które uzbierała dotychczas Puszcza. Żubry szybko wyjaśniły jednak swoją wyższość nad beniaminkiem. Pomimo, że to dopiero ich drugi sezon w najwyższej lidze, to większe doświadczenie było aż nadto widoczne. Pierwsza bramka? A jakże – wyrzut z autu i zamieszanie w polu karnym i bramka już w 63. sekundzie. Podwyższenie wyniku to z kolei pokaz tej lepszej strony ekipy Tułacza w tym sezonie. Pograli fajnie piłką i rozmontowali obronę Lechii, która monolitem nie jest. Zrobili to do tego stopnia, że gdy Abramowicz dogrywał w pole karne (tym razem nogą), Kosidis był zupełnie niepilnowany i po prostu skierował piłkę do pustej bramki. W drugiej połowie kolejny z obrońców zaznaczył swoją obecność – tym razem dublet ustrzelił Yakuba, a Puszcza pierwszy raz w Ekstraklasie w swojej historii prowadziła tak wysoko. Co prawda ostatecznie nastąpiło rozluźnienie u gospodarzy i Mena zdołał uratować honor, zdobywając bramkę w końcówce meczu, ale mimo wszystko rozmiary tej porażki są dla gości kompromitujące. Co gorsza dla nich – przegrana ta była w pełni zasłużona. Puszcza odskoczyła więc od Lechii na 3 punkty w tabeli, teraz czeka ją wyjazd do Lublina, a potem Korona w Krakowie. Całkiem przyjemny scenariusz, aby zdobyć więcej punktów i ugruntować bezpieczną pozycję.
Pozostali beniaminkowie zagrali bezpośrednio
Po meczu jednego z beniaminków tego sezonu, reszta zagrała w starciu bezpośrednim, gdzie poziom spotkania był raczej pierwszoligowy, aniżeli ekstraklasowy. Emocji zbyt wielu nie uświadczyliśmy, podobnie z resztą, jak goli. Choć w przypadku bramek akurat powstała jedna, za to mocno kontrowersyjna sytuacja. Po udanym wstrzeleniu piłki do przodu i dryblingu bramkę zdobył dla Motoru Ndiaye, ale po bardzo długiej analizie trafienie to zostało nieuznane z powodu spalonego. Czy słusznie? Z pomocą przyszło Houston w programie Liga + Ekstra. Rozrysowana za jego pomocą linia pokazuje wyraźnie, że o ofsajdzie nie może być mowy i bramka powinna zostać uznana, jak z resztą sędziowie na murawie zadecydowali. Przyznać trzeba, że liniowi był w owej sytuacji źle ustawiony, ale ocenił wszystko prawidłowo. Na jego nieszczęście interweniował VAR, który zmienił jego pierwotną słuszną decyzję. Pozostaje wciąż aktualne pytanie o skuteczność VARu, który przy okazji minimalnych spalonych naprawdę ciężko ma z oceną sytuacji boiskowych w taki sposób, aby można im zaufać w 100%. A przecież miał interweniować tylko w przypadku rażących błędów… Motor nieraz zapewne z VARu w tym sezonie skorzysta, gdzie im pomoże, ale w chwili obecnej mogą słusznie czuć się pokrzywdzeni. GKSowi się poszczęściło, ale muszą popracować przede wszystkim nad skutecznością. Oddanie 16 strzałów to świetna statystyka, ale jeśli spojrzymy bliżej, że spośród nich tylko jeden był celny, to chluby piłkarzom nie przynosi.
Strach było mrugnąć!
Co za mecz zafundowały nam na początek soboty Jagiellonia z Cracovią! Po odpadnięciu z Bodo trener Siemieniec zamieszał trochę w składzie, gdzie głównym brakiem była nieobecność Jesusa Imaza. Hiszpan słusznie dostał szansę do odpoczynku, chociaż z drugiej strony – kim, jak nie nim atakować miał Mistrz Polski? Szczególnie, że Jesus upodobał sobie Pasy jako przeciwników, którym strzelać bramki lubi, także w czasach gry w Wiśle podczas Derbów. Doskonale jednak w mecz weszli goście, gdzie nie minęły trzy minuty, a Kallman już strzelił pierwszą bramkę dla swojej drużyny. Jaga musiała się szybko otrząsnąć i co najważniejsze dla nich – byli w stanie to zrobić i zdobyli bramki w 12. i 26. minucie spotkania. Szczególnie to drugie trafienie to istny majstersztyk. Akcja, której nie powstydziłyby się najlepsze kluby europejskie. Sęk w tym, że z prowadzenia ekipa z Podlasia nie cieszyła się nawet chwilę, bo już w 30. minucie z powrotem był remis. Do przerwy więc cztery bramki i bardzo szalony mecz, który był do wzięcia dla obu drużyn. Korzystać po zmianie stron z tej możliwości zamierzali jedynie piłkarze Dawida Kroczka. W 53. minucie po akcji Van Buren – Kallman, ten drugi ponownie wpisał się na listę strzelców, wprowadzając nerwy u gospodarzy, którzy dotąd w tym sezonie wszystkie mecze ligowe wygrywali. Ofensywne zapędy tylko zachęcały do kontrataków Pasy. Długo nie potrafili tego wykorzystać, ale ostatecznie udało się w ostatnich sekundach. Po tym, jak Białostoczanie postawili już dosłownie wszystko na jedną kartę, Cracovia wyprowadziła zabójczy kontratak, po którym Bochnak najpierw podwyższył na 4:2, a później sędzia zakończył mecz. Bardzo ofensywne i ciekawe było to, co mogliśmy oglądać w to sobotnie popołudnie w stolicy Podlasia. Pozytywnie nastroić mogło oglądających na kolejne propozycje od Ekstraklasy.
Skromna wygrana w Lubinie
Jedną z nich było spotkanie Zagłębia Lubin z Lechem Poznań. To jedno z tych meczów, które przyciąga do Lubina naprawdę dużą rzeszę kibiców, a fani z Poznania zajmują cały sektor za jedną z bramek. Nie inaczej było tym razem. Dla Kolejorza kluczową sprawą był powrót do kadry i od razu pierwszego składu Mikaela Ishaka. Szwed jednak nie popisał się w Lubinie ani bramką, ani asystą. Choć swój udział przy pierwszej – i jedynej – bramce dla gości miał. To po akcji tercetu Ishak – Gholizadeh – Sousa padł gol, który rozemocjonował kibiców Lecha. Nie był to wbrew pozorom łatwy dla Kolejorza mecz. W pamięci, może przez grę w Fantasy Ekstraklasie, utknęła mi jedna akcja Miedziowych, gdzie Mrozek trzykrotnie w przeciągu kilku sekund odbijał kolejne uderzenia na jego bramkę. Dlaczego to ważne dla gracza Fantasy? Otóż bramkarze otrzymują dodatkowy punkt za każde 3 interwencje. Tu miały one miejsce w parę sekund. Wyszło więc, że jedna akcja pozwoliła „przytulić” bonus punktowy za interwencje bramkarzowi Lecha. Poznaniacy także mieli swoje szanse na podwyższenie prowadzenia, ostatecznie wynik nie uległ zmianie i pozostał skromny. Wciąż jednak Kolejorza należy rozpatrywać w kategorii najlepszych klubów polskich. Udowodnili w Lubinie, że mogą się liczyć w walce o najwyższe cele, ale w grze nie brakuje mankamentów.
Nieoczekiwany debiut trenerski
Jens Gustafsson nie był ulubieńcem publiczności. Trochę wyglądało to niczym małżeństwo z rozsądku. Gdy więc nagle i niczym grom z jasnego nieba wyszła na światło dzienne informacja, że Jens przenosi się do Arabii, gdzie otrzymał lukratywny kontrakt w ichniejszej Ekstraklasie, na trybunach zapanowała euforia. Tym większa, że następcy nie szukano w słynnej polskiej karuzeli trenerskiej, a najzwyczajniej w świecie dano szanse trenerowi Kolendowiczowi, który ma przeszłość związaną z Pogonią i który dobrze rokuje jako trener. Orzeźwiająca myśl – polskie kluby w najwyższych ligach trenują w sporej części młodzi adepci zawodu! Może to uzdrowi choć w małym stopniu nasz futbol? Jaki jest wszakże sens dawać prowadzić klub ciągle tym samym osobom? Ani to nie rokuje długofalowo, ani nie zachęca do rozwoju młodych trenerów. Przechodząc do meritum. Debiut miał nowy trener Portowców dość wymagający. Przyjechał do Szczecina Widzew, który w piłkę grać potrafi. Krótki okres przygotowawczy wymusił niejako na nowym szkoleniowcu Szczecinian, aby nie kombinować w taktyce i zestawieniu personalnym. Po co jednak kombinować, kiedy wszystko świetnie ze sobą współgra? Rozgrywanie tego meczu przez Pogoń to był raj dla oczu! Naprawdę świetny mecz, poparty także dwiema bramkami – Biczachczjana, kolejny mecz bardzo aktywnego w przodach oraz Łukasiaka, młodego talentu Portowców. Widzew rozegrał słabe zawody, choć należy też wziąć pod uwagę, że to Portowcy dość efektywnie zatrzymywali ofensywne zapędy Łodzian. Pewna domowa wiktoria stała się faktem, ale za tydzień dużo poważniejszy egzamin. Mecz wyjazdowy z Lechem. Możemy chyba ostrzyć sobie zęby na spotkanie, które naprawdę zapowiada się wybornie!
Plan był prosty – złość przełożyć w efektywność
Kiedy Śląsk strzelał 3 bramki St. Gallen w rewanżowym meczu w ciągu kilku minut, doprowadzając do wyrównania rachunków z pierwszego meczu, wiele osób czekało z niecierpliwością na drugą połowę, gdzie już niestety tak dobrze nie było, a swoje za uszami ma cały sztab sędziowski czwartkowego meczu. Pomijając już ten temat, wystarczająco przeanalizowany na wszystkie możliwe strony – czy pod względem psychologicznym dobre i słuszne było określenie, że Wrocławianie będą pragnąć udowodnić swą wartość? Tak było w meczu z Koroną, ale przekłucie tej sportowej złości nie szło najlepiej i doprowadziło do sytuacji, kiedy to Korona strzeliła pierwsza bramkę w końcówce meczu. Wtedy w Śląsk wstąpiły nowe siły. Dały one wyrównującego gola, dającego podział punktów. Przed meczem z pewnością niezadowalający, teraz – do zaakceptowania. W tych wszystkich rozważaniach warto zadać to jedno pytanie – czy zawsze musi się zaczynać od złego wydarzenia, aby piłkarze i Śląsk ogólnie, jako klub, budzili się i walczyli o swoje?
Morale przed Dritą – podbite!
Legii udało się wyeliminować Brondby, dzięki czemu w ostatniej fazie kwalifikacji Ligi Konferencji zmierzą się z Dritą. Wydaje się, że wylosowanie kosowskiego klubu uśpiło trochę Wojskowych, bo – co pokazują inne państwa – na każdym rywalu można się „wyłożyć”. Wierząc jednak, że nie zlekceważą Kosowian w fazie play-off, Legioniści podeszli do meczu domowego z Radomiakiem. Oczywiście w tym spotkaniu dominowało jedno słowo – ROTACJA. Z tego powodu Luquinhas zaczął na ławce i dopiero po przerwie pojawił się na murawie. Legia potrafiła zdominować Radomiaka i wykrzesać z siebie na tyle, aby wyraźnie pokonać przeciwników i wprowadzić nieco więcej nerwowości w Radomiu. Po udanej pierwszej kolejce, kolejne trzy porażki spowodowały, że drużyna z Radomia obecnie znajduje się pod kreską.
7mln to za mało, aby Raków radowało!
Przed niedzielnym spotkaniem w Zabrzu, pomiędzy Górnikiem, a Rakowem, Medaliki otrzymywały oferty kupna Ante Crnaca, ale odrzucili nawet te, opiewające na 7 milionów euro! Było wielu niedowiarków, którym nie mieściło się w głowie, że za młodego Chorwata Raków może wziąć tyle pieniędzy. W klubie jednak mieli łeb na karku, nie zadowalając się proponowaną przez Werder sumą, ponieważ dziś wyszła na światło dzienne informacja, że w Częstochowie ostatecznie sprzedadzą Crnaca, ale nie za 7, a aż 11 milionów i nie do Niemiec, a do angielskiego Norwich, grającego na zapleczu Premier League. Ciekaw jestem, w jakim stopniu takie pieniądze zostaną przez klub zainwestowane w transfery. Mecz z Górnikiem pokazał, że potrafią grać na zero z tyłu, ale ciągle brak pary z przodu. Odejmując ze składu Crnaca może być już w ogóle niewesoło. Tak, jak ten niedzielny mecz, który większych emocji nie przyniósł i zakończył się bezbramkowym remisem.
Piast jedyny niepokonany? Zaktualizuj tabelę!
Można się było tego spodziewać. Piast do tej pory grający fajną piłkę, nie dający się pokonać, a na przeciw Stal, odstająca formą i kolejny sezon skazywana na pożarcie w lidze oraz nie potrafiąca w tym sezonie wygrać. Zadziałała błyskawicznie logika Ekstraklasy i w Mielcu to gospodarze pokonali Gliwiczan. Przebudził się także Szkurin, który w spotkaniu otworzył jego wynik. Nie mamy już więc drużyny bez porażki, ale za to mamy spore emocje, bo tabela jest bardzo wyrównana na początku sezonu. Zwiastuje to spore emocje, choćby w kolejnej kolejce, gdzie odbędzie się taki hit, jak Lech – Pogoń.