Lechia znów robi comeback

Pan Zwoliński jest debeściak. A jego mafia? Może nie aż tak debeściak, ale Lechia po raz drugi była autorem naprawdę imponującego comebacku. Nie aż tak imponującego, jak tego przed tygodniem, nie aż tak efektywnego, ale wciąż imponującego – przecież gdyby zabrzanie wygrali ten mecz, ich szanse na awans do grupy mistrzowskiej wcale nie byłyby iluzoryczne – ba, mogliby się w niej znaleźć kosztem Lechii. No ale raczej się nie znajdą.

Panie Zwoliński, jakiż Pan ma powrót do tej ligi. 3 ostatnie mecze? 4 gole. Dzisiaj niemal w pojedynkę uratował punkt, który może mieć koooolosalne znaczenie.

Zabrzanie u siebie wygrali 5 ostatnich meczów. Gdyby wygrali i dzisiaj, ich szanse na górną „ósemkę” byłyby naprawdę realne. A zaczęło się wyśmienicie. Rzut rożny, strzela głową Bochniewicz, broni Kuciak, ale dobija Jirka. 1:0, choć początkowo radość była tonowana – VAR sprawdzał, czy przypadkiem nie było przewinienia. Sędzia Musiał wskazał jednak na środek boiska.

Lechia wcale źle nie grała – niedługo potem goście powinni wyrównać, jednak kapitalną interwencją popisał się Chudy, broniąc główkę Paixao z 3 metrów. Jednocześnie trzeba trochę zganić Portugalczyka, bo gdyby lepiej przymierzył, to Chudy byłby bez szans, jednak nie ujmujmy bramkarzowi Górnika, który nie po raz ostatni wybronił swój zespół. Równie dobrze jak 1:1 mogło być 2:0 do przerwy – znowu główka, znowu Bochniewicz, tym razem jednak poprzeczka.

Druga połowa? Cóż, w pewnym momencie dostaliśmy żywe potwierdzenie przykładu „niewykorzystane sytuacje lubią się mścić” – najpierw Chudy kapitalnie wybronił stuprocentową sytuację Zwolińskiego, a dosłownie minutę później na tablicy wyników widniał wynik 2:0. Kontra, strzał Jirki z dystansu i wydawało się, że 3 punkty zostaną w Zabrzu.

No właśnie, wydawało się. Wydawało się, że Chudy jest dzisiaj magikiem. Bramkarz Górnika będzie się śnił szczególnie Paixao, który chyba „wystrzelał” się w derbach, bo w drugiej połowie znów uderzał z kilku metrów prosto w golkipera. Jednak wtedy do głosu doszedł Zwoliński. Snajper Lechii uderzył z linii pola karnego, piłka przeszła po rękawicach Chudego (tutaj chyba można mieć minimalne pretensje do niego) i mamy bramkę kontaktową. Lechiści poczuli w końcu krew, ruszyli do ataku i doprowadzili do wyrównania. Zamieszanie w polu karnym, piłka spada pod nogi Zwolińskiego i 2:2. Sędzia znów konsultował się z VARem, tym razem potencjalny spalony, jednak tak jak w pierwszej połowie – po konsultacji wskazał na środek boiska.

Obie strony mogą mówić o niedosycie. Górnik – miał wszystko w swoich rękach, do 80. Minuty prowadził 2:0. Lechia? No gdyby drugi tydzień z rzędu udało im się wycisnąć zwycięstwo w doliczonym czasie gry, to by dopiero było. Gdańszczanie mogą być jednak bardziej zadowoleni – po 28 meczach mają 42 punkty, a pozbawiając Górnika rzutem na taśmę dwóch punktów znacznie zwiększyli swoje szanse na grę w grupie mistrzowskiej.