Kolejny nieudany eksperyment trenerski Jagiellonii

Bogdan Zając rozstaje się z Jagiellonią. Jedyną osobą, u której informacja ta mogła stanowić pewne zaskoczenie, jest sam trener. Tezę uprawdopodabniają słowa z piątkowej, jak się później okazało, pożegnalnej konferencji prasowej: „W końcu było kolorowo. I o to mi chodzi.”. Jak wiadomo, przebieg tamtego spotkania dla jego drużyny nie był tak optymistyczny, dlatego dalsza współpraca nie była możliwa. Czas na podsumowanie kadencji byłego asystenta Adama Nawałki.

Samo zatrudnienie Bogdana Zająca stanowiło spore zaskoczenie. Jagiellonia była pierwszym klubem, który zaufał wizji byłego piłkarza Wisły Kraków. Tak głęboką wiarą nie darzyli szkoleniowca m.in. w Koronie i Widzewie, czyli klubach niżej notowanych niż „Jaga”. W debiucie pod wodzą 48-latka Jagiellonia uległa 1:3 Górnikowi Zabrze w Pucharze Polski i odpadła z tych rozgrywek. W pierwszych 6 spotkaniach ligowym, białostoczanie pod wodzą nowego trenera wygrali trzy razy, dwa razy zremisowali i raz przegrali. Warto dodać, że te trzy wygrane zostały odniesione nad medalistami poprzedniego sezonu, którzy w tamtym czasie toczyli boje w europejskich pucharach. Potem już tak dobrze nie było. Od października do grudnia Jagiellonia przegrała wszystkie mecze wyjazdowe i wygrała każdy mecz w domu. To jednak wystarczyło, aby zakończyć zmagania w 2020 roku na miejscu siódmym z dorobkiem 20 punktów. Powodem do dumy to nie było, jednak pozwalało to dać chociaż minimalny kredyt zaufania szkoleniowcowi na mecze rundy wiosennej. Zwłaszcza, że powszechnie mówiło się o „sezonie przejściowym”. Ściągnięcie klasowych lewych obrońców w postaci Bojana Nasticia oraz Godfreya Stephena pobudzały optymizm wśród kibiców „żółto-czerwonych”.

W pierwszym meczu o stawkę w roku 2021, Jagiellonia pokonała w Gdańsku Lechię 2:0. Pierwsze zwycięstwo białostoczan na tym obiekcie od niemal 8 lat dało kolejny powiew optymizmu. Były to jednak miłe złego początki. Od tamtej pory, Jagiellonia uciułała zaledwie 2 punkty. Jeden został zgarnięty po brzydkiej grze w domowej potyczce z Legią. Drugi i ostatni pod wodzą Bogdana Zająca został zdobyty w wyjazdowym starciu z Podbeskidziem. W tym przypadku o niezłej grze można mówić jedynie w kontekście drugiej połowy. Pozostałe mecze były słabe lub beznadziejne. Dwa ostatnie można było nawet określić jako żałosne. Po meczu z Pogonią Szczecin, w trakcie którego czerwoną kartkę zobaczyło dwóch piłkarzy Jagiellonii i sam trener, ten ostatni powiedział : W końcu było kolorowo. I o to mi chodzi.. Chyba nie było wyraźniejszego sygnału, że z tego kryzysu wyjść będzie musiał inny szkoleniowiec. Nie była to jedyna niefortunna wypowiedź szkoleniowca. Na uszczypliwe pytanie, w którym poniekąd podważano kompetencje trenera oraz umiejętności Krisa Twardka, padła następująca odpowiedź:

No to odpowiem temu panu – niech lepiej z dala będzie od tej szatni, bo może wejść do tej szatni i może z niej nie wyjść. Więc niech uważa, co mówi, bo nie wie, co to znaczy szatnia, bo chyba nie miał jeszcze nigdy do czynienia z szatnią. Prosiłbym, żeby tonował troszeczkę takie nastroje.

Pytanie może nie należało do najprzyjemniejszych, ale…co to w ogóle miało być? Takie odzywki pasują do czasów gimnazjalnych lub licealnych (jeśli ktoś nie zdążył dojrzeć). Naprawdę takie słowa nie przystoją nikomu, a zwłaszcza osobie publicznej, którymi są bez wątpienia trenerzy Ekstraklasy. Jednak nawet takie słowa zostałyby puszczone w niepamięć, gdyby zgadzały się wyniki. Żeby tylko wyniki. Niektóre decyzje personalne wydawały się być trudne do zrozumienia. Takim przykładem jest polityka kadrowa wobec Krisa Twardka. Został sensacyjnie wystawiony w pierwszym składzie na mecz z Legią. Szału nie było, ale wypadł poprawnie. Wobec powyższego, naturalnym wydawało się, że surowy technicznie, ale waleczny Kanadyjczyk dostanie swoją szansę z Podbeskidziem, który bazuje na piłkarzach pokroju Twardka. Nic z tych rzeczy – nie zagrał ani jednej minuty. Takich decyzji było więcej. Oczywiście, trener więcej widział i być może były ku temu powody, jednak wobec słabych wyników, takie wątpliwości pojawiały się coraz częściej. Podobnie można podsumować trening na sztucznie zaśnieżonym boisku „pod balonem” lub bardzo długie i wnikliwe analizy serwowane zawodnikom. Najpewniej były to elementy głębszej koncepcji trenera. Koncepcji, która jednak nie wypaliła zupełnie. Miejsce Jagiellonii z takim potencjałem kadrowym na pewno nie jest na 12. miejscu w tabeli i to aż po 21 kolejkach. Kolejnym kamykami, które należy wrzucić do ogródka, są transfery, które okazały się być kompletnie zbędne. Ściągnięcie Sobczaka, Wyjadłowskiego, Wojtkowskiego, Masa, Twardka na pewno w pewnym stopniu obciążyły budżet płacowy, a korzyści na boisku z ich poczynań nie było w ogóle.

Warto jednak dostrzec pozytywne aspekty kadencji trenera Zająca. Największym atutem było bez wątpienia odważniejsze wprowadzanie młodzieży. Pal licho, czy było to wymuszone przepisami, czy też nie. Standardem stało się, że na boisko w pierwszym składzie zaczęło wybiegać co najmniej dwóch młodzieżowców. To u Zająca nastąpił rozkwit formy Pawła Olszewskiego, który przez Iwajło Petewa został bardzo szybko odstrzelony. W rundzie wiosennej pierwszym bramkarzem białostoczan stał się Xavier Dziekoński. Decyzja ta również się zdecydowanie obroniła. Regularne szanse otrzymywał także Bartłomiej Wdowik. Jego dyspozycja już nie była tak rewelacyjna, jak w przypadku wyżej wymienionej dwójki, ale przy silnej konkurencji jest szansa, że stanie się solidnym zawodnikiem. Martwić może ogromny regres formy Bartosza Bidy, który przed sezonem wydawał się być największą nadzieją na zastrzyk gotówki w kasie klubu. W tym momencie jest to wizja bardzo daleka do zrealizowania. Brak argumentów w grze ofensywnej plus katastrofalny błąd w meczu ze Śląskiem sprawił, że Bogdan Zając niechętnie korzystał z jego usług. W sumie swoją szansę w Ekstraklasie otrzymało aż ośmiu młodzieżowców.

Kolejnym małym sukcesem Bogdana Zająca jest przywrócenie sytuacji, w której Jagiellonia może liczyć na bramkostrzelnego środkowego napastnika. Jakov Puljić strzelił aż 10 bramek w rundzie jesiennej. Dorobek w 2021 roku nie został powiększony, jednak głównym winowajcą tego stanu rzeczy był koronawirus. Ostatnim napastnikiem, który z taką regularnością strzelał bramki był Cilian Sheridan w rundzie wiosennej sezonu 2016/17. Nastąpił także renesans formy Jesusa Imaza, który w tym sezonie strzelił tyle samo bramek co Chorwat. Pech jednak chciał, że wirus zainfekował obu graczy w tym samym momencie, przez co „żółto-czerwoni” musieli sobie radzić bez swoich strzelb. Wtedy się okazało, że poza nimi nie ma żadnych naboi, co najwyżej kapiszony.

Olszewski, Savić
Paweł Olszewski jest jednym z nielicznych wygranych tego sezonu w Jagiellonii.

No dobra, w tytule została wskazana teza, że to nie jest pierwszy tak nieudany eksperyment trenerski Jagiellonii. Pierwszym było zatrudnienie Tomasza Hajty. Były reprezentant naszego kraju także nie miał doświadczenia w roli pierwszego trenera, o ile odrzucimy epizod w piotrkowskiej A-klasie. Kadencja Hajty w Białymstoku trwała 1,5 roku i bynajmniej nie była to „truskawka na torcie” w historii Jagiellonii. Były zawodnik Schalke zdobył z „Jagą” 54 punkty w 43 spotkaniach ligowych, co przełożyło się na średnią 1,26 pkt. na mecz. Mizerny wynik? Bogdan Zając mógłby rzec Hajcie: „Potrzymaj mi piwo!”. Wieloletni asystent Adama Nawałki wykręcił oszałamiającą średnią 1,19 punktu na spotkanie. Styl bycia Hajty również nie podobał się fanom Jagiellonii, choć jego konferencje prasowe przynajmniej nie były zlepkiem powtarzających się formułek. Obaj szkoleniowcy chętnie korzystali z wymówek, jakie im przyniósł los. Hajto też miał swojego Twardka. Był nim Luka Gusić, który dla wielu jest najgorszym zawodnikiem w ekstraklasowej historii Jagiellonii. Pod wodzą „Gianniego” Gusić zagrał aż 11 spotkań na poziomie Ekstraklasy. Z racji tego, że grał na środku obrony, jego obecność wywoływała u kibiców liczne palpitacje serca. W ramach ciekawostki, warto dodać, że 31-letni obecnie Gusić gra w Wiener SC, który gra na poziomie III ligi austriackiej. Wielu kibiców „Dumy Podlasia” by polemizowało, czy nadaje się nawet na taki poziom. Jedyną poważną różnicą jest to, że Hajto musiał słuchać licznych obelg na swój temat w ostatnich meczach, a Bogdan Zając dzięki restrykcjom pandemicznym uniknął takiej sytuacji. Swoiste „wyrównanie” nastąpiło jednak ostatniego dnia pracy. Trener został zaproszony na (ekhem!) męską rozmowę przez kibiców, którzy oczekiwali na niego pod ośrodkiem treningowym. No cóż. Nie było to najpiękniejsze pożegnanie w historii. Jak podsumować kadencję Bogdana Zająca jednym zdaniem? Oddajmy głos trenerowi.

Drogi zarządzie Jagiellonii – nie idźcie już więcej tą drogą. Białystok zasługuje na coś więcej, niż takie eksperymenty trenerskie.