Trening kadry

Sousa nie przerwał klątwy. Niesamowity powrót Biało-Czerwonych.

W pierwszym meczu eliminacyjnym do Mistrzostw Świata 2022 Polska zremisowała na stadionie w Budapeszcie z Węgrami 3:3, choć po godzinie gry nawet najwięksi optymiści nie powiedzieliby, że zdołamy ugrać choćby punkt. Paulo Sousa dołączył do grona selekcjonerów reprezentacji Polski, którzy nie potrafili wygrać swoich meczów w debiucie. Ostatnim, któremu udała się ta sztuka był Janusz Wójcik, który 06.09.1997 w Warszawie pokonał… reprezentację Węgier 1:0.

 Przed tym spotkaniem było mnóstwo niewiadomych. Nowy selekcjoner, nowe ustawienie, jakie będą wybory personalne i oczywiście jak będzie wyglądała gra? Podsumowując krótko i na temat to pierwsze 60 minut gry naszej drużyny to po prostu piach. Od początku spotkania Węgrzy biegali za piłką z większym zaangażowaniem, zakładali wysoki pressing, grali ostro i zdecydowanie. Już w 6. minucie gospodarze wyszli na prowadzenie po kapitalnym zagraniu na wolne pole do Rolanda Sallaia, który umieścił piłkę w siatce. Trzeba przyznać, że Wojciech Szczęsny nie najlepiej spisał się w tej sytuacji, gdyż zostawił odkryty róg bramki w który została posłana piłka. Szybkie prowadzenie Węgrów sprawiło, że my próbowaliśmy atakować, lecz konstruowanie akcji kompletnie nam nie wychodziło a gospodarze umiejętnie bronili się blisko własnego pola karnego wyprowadzając szybkie kontry i umiejętnie szukali wolnych stref na boisku. Polska biła głową w mur i nie potrafiła stworzyć żadnej klarownej, groźnej sytuacji.
Na drugą połowę Polacy wyszli z jasnym zadaniem. Czas wrócić do gry. Niestety obraz tego spotkania wyglądał dokładnie tak samo. Polacy próbowali coś stworzyć, a Węgrzy z niesamowitym zaangażowaniem zakładali pressing, co przyniosło im ogromne korzyści w 53. minucie. W środku pola Robert Lewandowski został zablokowany przez czterech zawodników, szybki odbiór piłki zagranie w pole karne i bramka Adama Szalaia na 2:0. Szok Polaków i niedowierzanie. Po drugiej straconej bramce selekcjoner Paulo Sousa zareagował błyskawicznie. Na boisko weszli Krzysztof Piątek, Kamil Jóźwiak i Kamil Glik. Potrójna zmiana w naszej ekipie kompletnie odmieniła grę i każdy z nowych zawodników dodał masę jakości na boisku. W 60. minucie nastąpiło prawdziwe trzęsienie ziemi na Puskas Arena. Najpierw Krzysztof Piątek wykorzystał kapitalne zagranie ze skrzydła od Kamila Jóźwiaka i umieścił piłkę w siatce. Gdy Węgrzy zastanawiali się w jaki sposób stracili bramkę, Gulacsi skapitulował po raz drugi po świetnym wejściu w pole karne Kamila Jóźwiaka i strzale nie do obrony. W ciągu minuty strzeliliśmy dwie bramki co napędziło naszą drużynę. Przejęliśmy inicjatywę i zaczęliśmy atakować. Niestety powtórzył się scenariusz z początku drugiej połowy. Strata Bartosza Bereszyńskiego we własnym polu karnym, dośrodkowanie Szalaia i Orban strzela trzecią bramkę dla Węgier. Polacy walczyli o strzelenie zwycięskiej bramki, a tymczasem festiwal błędów spowodował, że znów trzeba było walczyć o remis. Ale od czego ma się w swojej ekipie najlepszego piłkarza tego sezonu na świecie? W 83. minucie Robert Lewandowski dostał podanie w pole karne, poprawił sobie piłkę i kapitalnym, mocnym uderzeniem doprowadził do remisu. Polacy próbowali jeszcze atakować, lecz zabrakło czasu.
Co można powiedzieć o tym meczu? Festiwal błędów, które ustawiły początek spotkania. Pierwsza godzina spotkania pokazała, że nasza defensywa nie istnieje bez Kamila Glika. Do momentu jego wejścia na boisko, nasza gra w defensywie była bardzo chaotyczna i elektryczna. Niestety, Michał Helik stał się po części ofiarą tego meczu i jego debiut wypadł źle. To po wejściu zawodnika Benevento zaczęliśmy grać pewniej w obronie. Jak wypadli wahadłowi? Sebastian Szymański nie miał nic do powiedzenia. Kamil Joźwiak, który wszedł na boisko w miejsce zawodnika Dynamo Moskwa zrobił różnicę w tym spotkaniu i należy mu się tytuł MVP meczu. Reca? Bezproduktywny w ofensywie, w defensywie  niewiele lepiej. Jakub Moder również nie zachwycił, a Piotr Zieliński oraz Grzegorz Krychowiak momentami zbyt długo prowadzili piłkę zamiast przyspieszyć grę szybkim podaniem. Atak wyglądał zdecydowanie lepiej od 60. minuty. Arek Milik dostawał trudne piłki z których niewiele mógł zrobić.
Ten mecz pokazał, że sporo pracy jest przed naszą drużyną narodową w szczególności w grze obronnej. Jak pokazał mecz z naszymi bratankami czasami dobry wynik można osiągnąć wybieganiem i zaangażowaniem, a wynik zaciera bardzo negatywny obraz tego spotkania.