Oba pojedynki tych drużyn w rundzie zasadniczej były „arcymeczychami”. Dziś aż tak dobrze nie było, ale wciąż było naprawdę nieźle.
5 w Szczecinie, 6 w Niecieczy – tyle goli padało we wcześniejszych starciach obu drużyn w tym sezonie. Dziś aż tak widowiskowo nie było, choć sama Pogoń mogła tyle wcisnąć. No właśnie – Pogoń, ponieważ ekipa gości zabierała się za ataki jak, cytując, „pies do jeżozwierza”. Nie ma co ukrywać – Portowcy byli przed meczem faworytem. I jeśli ten mecz oglądali Romeo Jozak, Nenad Bjelica czy Ireneusz Mamrot, to mogli się nabawić delikatnych kompleksów – bo właśnie TAK ma grać faworyt. Dominować od pierwszej do ostatniej minuty. Żeby tutaj też nie było przesady w drugą stronę – to nie było tak, że od początku do końca B-B zajmował się rozpaczliwym wybijaniem piłki z linii bramkowej. Gospodarze po prostu przeważali, tyle że w pierwszej połowie nie przekładało się to na nic.
Aż do początku drugiej połowy, gdzie w odstępie 4 minut Adam Buksa strzelił dwa bardzo podobne gole – wrzutka z prawej strony, dobra główka, gol. Za pierwszym razem wrzucał Drygas, za drugim Rapa.
Słabo wyglądała drużyna z Niecieczy. Jacek Zieliński zawsze słynął z legendarnego „efektu nowej miotły”, ale teraz były szkoleniowiec między innymi Cracovii cudów nie wykonuje. Czy to on zatracił swój czar, czy po prostu materiał jest wybitnie przeciętny? Jedno jest pewne – z taką grą o utrzymanie będzie bardzo, ale to bardzo ciężko. No chyba że walka o utrzymanie będzie tak porywająca, jak walka o mistrzostwo – wtedy wszystko się może zdarzyć.