031021kas0007

Największe rozczarowania rundy jesiennej Ekstraklasy

Jak co rundę, nie obyło się bez rozczarowań. Czasami były to ofiary własnego sukcesu, a kiedy indziej była to sumiennie zapracowana porażka. Najczęściej jednak ligowa rzeczywistość weryfikowała najśmielsze oczekiwania. Kto zawiódł najbardziej?

10. Mahir Emreli

Na wstępnie należy wspomnieć, że Mahir Emreli pokazywał zupełnie inne oblicze w meczach pucharowych, a inne w lidze. W tych pierwszych rozgrywkach potrafił brylować niezależnie od tego, z kim przyszło mu się mierzyć. Za to w lidze był cieniem samego siebie. Z każdym kolejnym spotkaniem uchodziło z niego powietrze, symbolizując postępującą degrengoladę Legii. Trochę szkoda, że jego ekstraklasowa przygoda będzie się kojarzyć głównie z fatalnymi pudłami przeciwko Piastowi Gliwice. 2 gole w 15 spotkaniach Ekstraklasy to słabiutki bilans, jak na możliwości Azera. Dla porównania – w europejskich pucharach strzelił 7 goli. Zdecydowanie coś poszło nie tak.

Gula9. Adrian Gula

Zatrudnienie słowackiego szkoleniowca miało stanowić potwierdzenie niemałych aspiracji, jakie mają właściciele Wisły Kraków po zażegnaniu największych problemów natury finansowej. Gula pracował z sukcesami na Słowacji, gorzej mu poszło w Viktorii Pilzno, nadal jednak był gorącym nazwiskiem na polskim rynku trenerskim. Jego Wisła miała grać przyjemną dla oka i skuteczną piłkę. Niestety, rzeczywistość zweryfikowała te zamiary. Pierwsze półrocze trenera ze Słowacji to ledwie przebłyski ładnej gry, w dodatku niezbyt skutecznej. Potencjał do takiej gry na pewno był. Frydrych, El Mahdioui, Yeboah plus paru solidnych ligowców – naprawdę mogło być gorzej. Z drugiej strony, sam Maciej Sadlok pozbawił Wisłę co najmniej kilku punktów, dwukrotnie wrzucając na minę Frydrycha, który musiał ratować się faulem na czerwoną kartkę. Pokonanie Jagiellonii i Zagłębia było wówczas bardzo realne, gdyby nie długa gra w osłabieniu. Warto temu projektowi dać jeszcze trochę czasu, zwłaszcza że letnie transfery w większości okazały się być niewypałami.

8. Adam Hlousek

W letnim okienku transferowym żyliśmy przede wszystkim powrotami. Jednym z nich był powrót do Polski Adama Hlouska. 33-letni obrońca przez lata z powodzeniem bronił barw Legii Warszawa. W międzyczasie zaliczył nieudane epizody w Viktorii Pilzno i FC Kaiserslautern, gdzie jego dyspozycja była coraz słabsza. Mimo powyższego, na jego usługi skusił się beniaminek z Niecieczy. Runda jesienna w wykonaniu Czecha pokazała jednak, że ekstraklasowa forma odeszła w zapomnienie. Kompletnie nie przypominał wybieganego i walecznego lewego obrońcę, którego można było zobaczyć w koszulce Legii. Można śmiało powiedzieć, że zatracił wszelkie atuty, jakimi dysponował przed wyjazdem z Polski. Nic dziwnego, że ostatecznie przegrał rywalizację zarówno z Marcinem Grabowskim, jak i Marcinem Wasielewskim. Naturalną konsekwencją tego stanu rzeczy była decyzja o pożegnaniu się z nim, mimo wciąż panującego w Niecieczy trenerskiego bezkrólewia.

7. Dawid Kocyła

Jeszcze rok temu o tej porze zastanawiano się, czy wiosna 2021 roku nie będzie ostatnią rundą, którą młodzieżowiec Wisły Płock spędzi w Ekstraklasie. Dzisiaj nie jest nawet pierwszym wyborem na obsadę młodzieżowca. O ile w rundzie wiosennej poprzedniego sezonu, Kocyła miał pewne przebłyski, tak w rundzie jesiennej kompletnie zgasł. Początkowo Maciej Bartoszek dawał mu sporo szans, z czasem jednak w hierarchii młodzieżowców wyżej znaleźli się choćby Radosław Cielemęcki czy też Fryderyk Gerbowski. Wisła Płock na pewno na niego liczy, wszak nadal jest największą szansę na wypełnienie dość pustej sakwy z pieniędzmi. Młodemu napastnikowi Wisły pozostaje zakasać rękawy i walczyć o swoje, inaczej o transferze zagranicznym można zarówno w krótszej, jak i dłuższej perspektywie zapomnieć.

6. Paweł Kieszek

Na papierze ten transfer musiał wypalić. Zespół „Białej Gwiazdy” zasilił niezwykle doświadczony bramkarz, bardzo ceniony w lidze portugalskiej, gdzie rozegrał prawie 200 spotkań. W dodatku był jednym z lepszych graczy Rio Ave, która niespodziewanie spadła z ligi. Stąd wielkim zaskoczeniem in minus było, kiedy okazało się, że to jeden z najgorszych bramkarzy naszej ligi. Doświadczony golkiper od początku był dość niepewny, czego apogeum nastąpiło w meczu z Piastem Gliwice, gdzie zrobił TO. Nic dziwnego, że po tym meczu stracił miejsce w składzie na rzecz Mikołaja Biegańskiego.

Dziekoński

5. Jagiellonia Białystok

„Duma Podlasia” w minionej rundzie chciała zerwać z postępującym w klubie marazmem stawiając na sentymenty. Trenerem został Ireneusz Mamrot, który już przepracował w klubie całkiem udane 2,5 roku. Ściągnięto Michała Pazdana i Daniego Quintanę, którzy swego czasu byli ulubieńcami białostockiej publiczności. Do tego dołożono kilku solidnych ligowców i mogło się wydawać, że wszystko zmierza ku dobremu. Nic z tego. Mimo niezłego początku, Jagiellonia nadal nie potrafiła swojej dobrej dyspozycji przełożyć na więcej, niż dwa mecze pod rząd. Raziła w oczy zwłaszcza słabość wobec rywali broniących się przed spadkiem. Porażka z Legią w Warszawie była kompromitująca zarówno stylem, jak i okolicznościami. Wtedy wielu postawiło krzyżyk na ekipie Ireneusza Mamrota. To nie była jedyna wstydliwa wpadka. Po niej przyszła domowa porażka z Górnikiem Łęczna, a dwa mecze później pokaźne wciry od Rakowa Częstochowa. Dla akcjonariuszy tego było już za wiele, więc trenerowi podziękowano dzień przez Wigilią Bożego Narodzenia. Przy okazji, zupełnie podważono autorytet Prezes Agnieszki Syczewskiej, która w przeddzień zwolnienia trenera, broniła go publicznie. Nie da się ukryć, że była to wizerunkowa katastrofa ze strony Jagiellonii.

4. Dariusz Żuraw

Mimo słabej końcówki, pracę Dariusza Żurawia w Lechu Poznań można było uznać za całkiem udaną. Wicemistrzostwo Polski oraz faza grupowa Ligi Europy to są sukcesy, które dla Nenada Bjelicy były nieosiągalne. Z tego względu, kwestią czasu było zatrudnienie tego trenera w innym klubie Ekstraklasy. Ostatecznie skusiło się Zagłębie Lubin. Lubinianie specyficznie podeszli do realizacji najważniejszych celów. Decyzją zarządu wprowadzono wymóg przebywania na boisku co najmniej czterech zawodników poniżej 24 roku życia. Zagłębie jak zwykle celowało w górną połowę tabeli, co przy tak radykalnym podejściu do wprowadzania młodzieży nie musiało być takim prostym zadaniem. Początek sezonu był przyzwoity. Błyszczał zwłaszcza Patryk Szysz, który ewidentnie pracował na transfer zagraniczny. Ostatecznie do tego nie doszło, a forma tego zawodnika po zamknięciu okna transferowego gdzieś zaginęła. Zagłębie w jednym się nie zmieniło – mecze bardzo dobre przeplatała słabymi. Z czasem, słabe mecze coraz bardziej wypierały te dobre. Dariusz Żuraw niejednokrotnie wystawiał więcej piłkarzy poniżej 24 roku życia, niż był obowiązany, jednak nie opłacało mu się to. Młodzieżowcy płacili „frycowe”, co skutkowało permanentnymi błędami w grze defensywnej. Czy jednak można się dziwić trenerowi, skoro jego nowe nabytki w postaci Panticia i Solera grały co mecz kompletny piach? Nie został też rozwiązany istniejący od lat problem (z przerwą na wystrzał formy Bartosza Białka) z obsadą na pozycji napastnika. Początkowo wydawało się, że jego rozwiązaniem może być Tomas Zajic. Niestety, jego błysk formy tak szybko zgasł, jak się pojawił. Oczywiście za ruchy transferowe należy ganić przede wszystkim dyrektora sportowego i władze klubowe, jednak Dariusz Żuraw nie rozwiązał żadnych problemów, które zastał, a wręcz wygenerował następne. Zapewne z tego powodu, trener pożegnał się z pracą na kilka dni przed zakończeniem rundy. Ten uwłaczający dla zwolnionego ruch pewnie nie nastąpiłby, gdyby w szatni istniała wiara w poprawę tego stanu rzeczy.

3. Piotr Tworek

Książkowy przykład ofiary własnego sukcesu. Jeszcze pół roku temu stworzona przez niego „swojska banda” była największą rewelacją Ekstraklasy. Do europejskich pucharów zabrakło wtedy zaledwie jednego punktu. Co się stało latem, że wszystko się posypało? Odeszło wprawdzie paru ważnych zawodników (Baku, Kuzdra, Żurawski), ale nie można też powiedzieć, że doszło do rozbiórki zespołu. Warta ten sezon zaczęła jeszcze przyzwoicie, jednak we wrześniu wpadła w kryzys, którego Piotr Tworek nie zdołał już zażegnać. Jak do tego doszło? W poprzednim sezonie osiągnięto wynik zdecydowanie ponad stan, ale zaważyły najprawdopodobniej kiepskie ruchy transferowe. Zagraniczny zaciąg Warty to jedno wielkie pasmo rozczarowań. Z niego broni się Makana Baku, który po pół roku zwinął manatki i z braku laku Robert Ivanov. A reszta? Mario Rodrigueza poziom Ekstraklasy ewidentnie przerasta. Jayson Papeau jest równie chimeryczny, co Hiszpan. Adam Zrelak dopiero pod koniec roku pod wodzą nowego trenera zaczął cokolwiek pokazywać. Milan Corryn nieźle zaczął, ale i on popadł w przeciętność razem z całą drużyną.W ostatnim wywiadzie narzekał na sytuację w zespole, zarzucając Warcie poniekąd brak ambicji. Ze słów Belga można wywnioskować, że Warta gra zbyt prosty futbol i jest w zasadzie pogodzona z degradacją. Dosyć szybko „swojska banda” przechodzi do historii.

2. Dominik Furman

W Płocku powrót byłego kapitana przyjęto z dużymi nadziejami. Nic dziwnego. W poprzednim pobycie w Płocku wszystko się kręciło wokół Furmana. Złośliwi określali go nadtrenerem, co miało podkreślać jego niepodważalną pozycję w klubie. Nieudana wojaż zagraniczna wszystko zmieniła. 29-letni pomocnik jest obecnie cieniem zawodnika, który latem 2020 roku wyjeżdżał z Ekstraklasy. Jedna asysta ze stałego fragmentu gry i jeden wywalczony rzut karny – to tyle jeśli chodzi o liczby. W kadrze Wisły balansuje na krawędzi gry w pierwszym składzie. Z konkurentów na jego pozycji gorszą rundę od niego zagrał jedynie Jorginho. Reszta środkowych pomocników grała co najmniej na miarę oczekiwań, a czasami nawet i lepiej. W przerwie zimowej Dominika Furmana czeka ciężka walka o miejsce w składzie. Czasy, w których od niego rozpoczynano rozpisywanie składu się skończyły.

Michniewicz

1. Legia Warszawa

Kibic Legii mógł czuć się nad wyraz rozpieszczony, nawet o tym nie wiedząc. Seryjnie zdobywane tytuły Mistrza Polski, gra w Lidze Mistrzów. Nieważne, że od kilku lat klub zjeżdżał po równi pochyłej. Najważniejsze, że co roku (z przerwą na rok 2019) można było świętować kolejny tytuł przy Kolumnie Zygmunta III Wazy. Dariusz Mioduski rządzi klubem już od 5 lat i to jego należy przede wszystkim rozliczać za obecny stan rzeczy w tym klubie. Seryjnie zdobywane mistrzostwa przykrywały piętrzący się brud w klubie. Przykrywały choćby coraz trudniej broniące się decyzje dyrektora Radosława Kucharskiego. Przykrywały tzw. „cykl legijny”. Na czym on polegał? Przed zatrudnionym trenerem stawiano za cel zdobycie Mistrzostwa Polski (tylko Jozakowi i Sa Pinto to się nie udało). Następnie miał on wprowadzić zespół co najmniej do fazy grupowej Ligi Europy, co udało się tylko Michniewiczowi. Legia nie potrafiła jednak godzić gry w lidze i europejskich pucharach, przez co kolejni trenerzy padali tego ofiarą. „Wojskowi” w tym sezonie wpadli w ogromne tarapaty, ale jaka jest gwarancja, że to nie wydarzyłoby się to wcześniej, jeśli innemu trenerowi udało się wprowadzić zespół do fazy grupowej europejskich rozgrywek? Moim zdaniem żadna. Z jednej strony, ciężko było nie domagać się zwolnienia Czesława Michniewicza, skoro szło jego zespołowi w lidze tak źle. Z drugiej strony, jego następcy pokazali, że problem jest dużo głębszy i „efekt nowej miotły” wcale nie wystarczy. Moim zdaniem nie jest dziełem przypadku to, że Legia po zwolnieniu Michniewicza wygrała w Ekstraklasie tylko dwa mecze i to z zespołami skopanymi mentalnie. Aktywność medialna Dariusza Mioduskiego jeszcze bardziej może działać na nerwy kibicom Legii jeszcze bardziej, niż postawa zespołu. Jedno chce, drugie mówi, trzecie robi. Symbolem chaosu, jaki panuje w tym klubie jest przywrócenie Aleksandra Vukovicia na stanowisko pierwszego trenera. Można pół żartem, pół serio powiedzieć, że 42-letni szkoleniowiec został przywrócony z ponad rocznego urlopu. Motywy tego ruchu są jeszcze ciekawsze. Vuković miał przekonać pobitych piłkarzy Legii do tego, aby nie zrywali kontraktu z winy klubu. W przypadku Luquinhasa ta misja się powiodła, w przypadku Emreliego nie. Straty wizerunkowe i finansowe tej sytuacji są już poważne, a najpewniej będą jeszcze większe. Tego nieporządku nie uda się z dnia na dzień posprzątać.