Stało się. Mamy w lidze drużynę, która odłączyła się od peletonu i rozpoczęła ucieczkę od reszty stawki. Czy ucieknie na dobre? Zapraszam na podsumowanie trzynastej kolejki sezonu w ramach MADEJki, czyli Magazynu Autorskich Dociekań Ekstraklasowej Jakości.
Stal ciągle zaskakuje
Znów na rozpoczęcie kolejki wybrano mecz z udziałem rewelacyjnej ostatnio Stali. Tym razem jechała ona do Kielc na mecz z Koroną, której nie wiedzie się najlepiej i balansuje na krawędzi strefy spadkowej. Ta seria gier nie rozpoczęła się od mocnego uderzenia, jak ostatnia i mecz nie był najwyższych lotów. Uderzenie jednak było i to w wykonaniu gości już w piątej minucie. Bramka w stylu iście ekstraklasowym. Wrzutka z dalszego sektora boiska przy rzucie wolnym, zgranie Lebedyńskiego w taki sposób, że nastrzelony w główkę Matras strzela bramkę. Ważne, że w sieci i Mielczanie prowadzili. Klamrą udało im się zamknąć pierwszą odsłonę, a błysnął przy tym znów Hamulić. Rajd i uderzenie z 25. metra wystarczyło, aby pokonać bezradnego Forenca. W drugiej połowie Korona próbowała, ale jednak piłkarze byli wybitnie nieskuteczni, a podwyższyć wynik mogła Stal. Dość powiedzieć, że VAR anulował bramkę z powodu spalonego, to jeszcze odbitą przed siebie piłkę przez Forenca przy strzale Hamulicia nie potrafił skierować do bramki Korony Fryderyk Gerbowski. Na jego szczęście kiks okazał się zupełnie nieszkodliwy, gdyż wynik nie uległ zmianie i ani przez moment wygrana Stali nie była zagrożona. Notują oni serię zwycięstw, umacniając się w górnej połowie tabeli i zbliżając systematycznie do utrzymania w elicie, bo – nie oszukujmy się – o to głównie w Mielcu chodzi.
Poderbowa mijanka w tabeli
Może zbyt hucznie nazwane, ale co by nie było – Derby Mazowsza – dla Wisły! Legia przystępowała do meczu w Płocku z prostym planem. Miało być do bólu konsekwentnie z tyłu, a z przodu zawsze można liczyć na błysk któregoś z ofensywnych piłkarzy. Płoczczanie również już nie tacy groźni, jak na początku sezonu. Trzeba było grać o 3 punkty. I tak też pierwsza połowa wyglądała. Gospodarze zbyt cofnięci, a Legia miała optyczną przewagę na boisku. Problem w tym, że nic z tego nie wynikało, a przecież stołecznej drużyny remis nie zadowalał. Po przerwie mecz zrobił się ciekawszy, bo i Wisła postanowiła spróbować przenieść więcej sił do ofensywy. Opłaciło się to, bo za sprawą ogrania rywala i celnego dośrodkowania przez Wolskiego, swoją bramkę zdobył Lewandowski. Sęk w tym, że radość potrwała raptem parę minut, bo po drugiej stronie boiska, a konkretnie w polu karnym faulowany był Mladenović i decyzja mogła być tylko jedna – rzut karny. Ten wykorzystany został przez Josue i wydawać się mogło, że teraz szala przechylać się będzie ku ekipie Runjaicia. Nic bardziej mylnego. Ostateczny cios w tym spotkaniu to zasługa Sekulskiego. Wszedł on na boisko w drugiej połowie, więc pochwały należą się też Pavolowi Stano za wyczucie i odpowiednie zarządzanie składem. Drugą asystę w meczu zaliczył Wolski, pokazując tym samym, jak bardzo brakowało go w składzie Wisły. Centra w pole karne, która wyglądała na taką, którą przejmie Nawrocki, jednak nie udalo mu się to i tuż za nim nogę dostawił napastnik Wisły, pokonując Tobiasza i ustalając wynik meczu. Dzięki temu zwycięstwu Płoczczanie zrównali się w tabeli z Legionistami, wyprzedzając ich bilansem bramek i zostając nowym wiceliderem.
Czerwono mi…
Tydzień, jak wiele może się zmienić w te kilka dni…Jeszcze w poprzedniej kolejce wreszcie dobry mecz zagrał Śląsk, a na jego grę patrzyło się z przyjemnością. Wystarczyło poczekać na kolejne spotkanie i już nastał powrót do rzeczywistości. Wydaje się, jakby sami piłkarze też nie mogli patrzeć na swoje poczynania, bo po kolei schodzili z czerwonymi kartkami, aż zostało ich na murawie ośmiu. Sama pierwsza połowa to typowy paździerz do zapomnienia – raptem 4 strzały, nie było za bardzo czym się ekscytować, no może zbliżającą się porą obiadową. W drugiej połowie Radomiak próbował ukąsić rywali, ale robił to nieskutecznie. Wtedy z pomocą przyszli sami zawodnicy Śląska. Najpierw niecelna próba wycofania piłki do tyłu spowodowała wyjście Alvesa na czystą pozycję, gdzie został sfaulowany. W efekcie czerwoną kartkę otrzymał Bejger. To był znak do pospolitego ruszenia na bramkę Leszczyńskiego. Groźnie uderzał Machado, ale trafił w słupek. Emocjunująca była koncówka. W 90. minucie drugą żółtą kartkę otrzymał Poprawa. Gospodarze dążyli do zwycięstwa. Każdy wynik przerywający serię trzech porażek byłby do zaakceptowania, ale nie w takich okolicznościach. Teraz liczyły się tylko 3 punkty i rzutem na taśmę wyrwali je sobie piłkarze gospodarzy. Po wrzutce z rzutu rożnego do bramki trafił Maurides. Po tej sytuacji kolejny piłkarz gości ukarany został drugim zółtkiem. Tym razem to Verdasca, który jeszcze ironicznie przyklaskiwał takiej decyzji sędziego. Ciekaw jestem, czy sprawą zajmie się komisja ligi, bo sędzia już miał związane ręce – trzeciego zółtego kartonika dać nie mógł. Na zakończenie meczu Kobylak posłał długie podanie do Mauridesa, który futbolówkę przyjął, minął bramkarza i ustalił w ostatniej akcji meczu wynik na 2:0.
Ucieczka od peletonu
W ostatnich latach w ciągu sezonu tabela była zazwyczaj bardzo spłaszczona, przez to występowały częste rotacje na miejscach w górze i dole tabeli. Teraz pierwszy raz w tym sezonie ktoś zalicza wyraźną ucieczkę od reszty stawki. Jest to Raków Częstochowa, który ma już 5 punktów przewagi nad Legią i Wisłą. Dokonał tego poprzez wyraźne i niezaprzeczalne zwycięstwo w Gdańsku. Gdyby dać do obejrzenia taki mecz komuś niezaznajomionemu z naszymi realiami, ciężko by było uwierzyć, że było to spotkanie drużyn, które pare miesięcy temu walczyły o Ligi Konferencji. Oczywiście mowa tu o poziomie Lechii, który tak wyraźnie spadł. W końcu jeśli cała połowa nie jest wystarczającym czasem, aby oddać choć jeden strzał, niekoniecznie celny, to coś jest nie tak. Raków wygrał spotkanie pewnie i niezaprzeczalnie różnicą trzech bramek, a mogło być wyżej. Dla podopiecznych Papszuna dobrze, że udało się to zrobić w sposób efektowny, bo ich postawienie na pragmatyzm i efektywność najpierw kosztowała stratę punktów z Widzewem, a potem fura szczęścia pomogła przy zwycięstwach nad Piastem i Miedzią. Warto dodać, że zwycięstwo to odnieśli Częstochowianie bez Iviego. Aż strach myśleć, co Hiszpan mógłby zrobić z tak apatycznie wyglądającą Lechią. Gdańszczanie pokazali, że cudów nie ma i wymiana trenera to nie czarodziejska różdżka. Owszem, udało się w Krakowie wygrać, ale do utrzymania i lepszej gry coś tam musi się zmienić. Całkiem prawdopodobne, że będą zimowe, ale gorące 3 miesiące przerwy od gry nad morzem.
Przełamana seria
Jagiellonia w lidze wyglądała różnie. Nie można o niej powiedzieć, że grali super widowiskowo, ale jednak duet Hiszpanów zapewniał liczby i punkty drużynie, która od dobrych kilku kolejek zaliczała serię zwycięstwo, remis i tak na zmianę. Choć kompromitacja w Pucharze Polski nie zaprzepaściła serii bez porażki w lidze, to jednak odbiła mocne piętno na zawodnikach. W Grodzisku Wielkopolskim przeciwko Warcie po prostu nie istnieli, a mająca problemy z grą „u siebie” Warta skrzętnie to wykorzystała. Tym razem dwójka Hiszpanów nie zaliczyła konkretów, no chyba, żeby za taki uznać jedyny celny strzał w drużynie, oddany przez Imaza. To pokazuje, jak bardzo słabo wyglądali podopieczni Stolarczyka. Warta za to jest taką drużyną, która zaczyna cofnięta, czeka na przeciwnika, ale jest na tyle elastyczna, że gdy zobaczyli, kto i w jakiej formie przyjechał, to zmienili nieco nastawienie. Dwie bramki dla Poznaniaków padły po dograniach w pole karne. Najpierw strzelił Stavropoulos, a w doliczonym czasie gry dołożył Żurawski po asyście Zrelaka. Chwalona mimo wszystko ostatnio Jaga zalicza dwie porażki w ciągu kilku dni, a ta sobotnia powoduje zrównanie się punktami z Wartą. Jeśli ktoś na Podlasiu liczył na podłączenie się do walki w górnych rejonach tabeli, to musi zacząć z powrotem patrzeć również za siebie, bo tam strefa spadkowa raptem 6 punktów za nimi.
Znów czegoś zabrakło
Pogoń mając wysokie aspiracje nie popisała się przed tygodniem w Mielcu, zapewniając jednak emocje i świetny mecz widzom. W tej kolejce gościli u siebie Piasta, który z kolei nie dość, że nie wygląda najlepiej, to jeszcze był bez Kądziora, czy Wilczka. Trener Fornalik postawił w ataku na Sappinena, którego sprowadzał jako gwarancję bramek z przodu. Ten się jednak nie potrafił odnaleźć w polskiej rzeczywistości i dopiero w sobotę zaliczył debiutancką bramkę. Zobaczymy, czy to dostawienie nogi sprawi cuda i w głowie Estończyka się przestawi, czy będzie to po prostu wyjątek potwierdzający regułę. Taka strata bramki nie zdeprymowała Portowców, którzy zaciekle ruszyli do ataków. Chociaż robili to z pasją i zaangażowaniem, to Placha dwa razy ratowało obramowanie bramki – najpierw poprzeczka po strzale Dąbrowskiego, a potem słupek przy próbie Łęgowskiego. W drugiej połowie Piast wyglądał, jakby miał chrapkę na nieco więcej w Szczecinie, ale wyrównująca bramka ostudziła zapędy. Akcja zmienników – Zahović na skrzydle świetnie się odnalazł, zgrał do tyłu do Jeana Carlosa, a ten precyzyjnym strzałem pokonał wreszcie Placha. Problem Pogonii objawiał się w tym, że choć siedli na przeciwników, którzy postawili już tylko na obronę remisu, to nie potrafili znaleźć sposobu na pokonanie bramkarza po raz drugi. Fornalik i drużyna z pewnością szanują ten punkt. Sytuacja w tabeli daleka jest od normy, czy ambicji w Gliwicach, ale remis na trudnym terenie z takim przeciwnikiem? Po prostu musi cieszyć mimo utraty prowadzenia. W Szczecinie za to humory pogorszyły jeszcze wyniki na innych stadionach, bo spowodowały, że czołówka zaczęła uciekać i będzie trzeba gonić.
Pasy niczym Robin Hood
Cracovia to całkiem interesujący przypadek na tle Ekstraklasy. Można ją porównać do Robin Hooda, który zabierał bogatym, a dawał biednym. W istocie tak układają się wyniki tej drużyny. Mają wielkie problemy w pokonaniu drużyn z dołu tabeli, ale gdy przyjeżdża Legia, potrafią ich powieźć trzema bramkami. W pamięci mam sytuację sprzed kilku sezonów, gdy ŁKS z hukiem spadał z Ekstraklasy, ciułając 24 punkty w 37 meczach. Na Cracovii zrobili wtedy komplet! Czyli 6 punktów w 2 meczach, a pozostałe 18 w 35 kolejkach… Nie świadczyło to najlepiej o Pasach. Klucz tej sprawy tkwi chyba w kadrze podopiecznych trenera Zielińskiego. Są tam po prostu piłkarze idealnie skrojeni do gry z kontrataku, przez co gdy trzeba próbować kreacji, zaczynają się schody, które nie zawsze udaje się pokonać. Teraz mieli dwa mecze z przedostatnią i ostatnią drużyną ligi. Najpierw polegli z Lechią u siebie, a teraz jedynie zremisowali z absolutnie czerwoną latarnią Ekstraklasy w Legnicy. Co więcej, remis ten jest całkowicie zasłużony, bez wskazania na którąś ekipę. Strzelił bramkę Myszor, ale potrafili odpowiedzieć gospodarze po sprytnym zachowaniu Henriqueza, który ubiegł Niemczyckiego. Po bramce wyrównującej w meczu nie działo się zbyt wiele, przez co wynik nie uległ zmianie. Miedź zdobyła szósty punkt, ale do bezpieczeństwa ma cały czas bardzo daleko, a nowy trener przychodzący z misją ratunkową będzie miał co robić. Plus taki, że może tylko zyskać – w przypadku spadku, ciężko będzie zarzucić błędy, bo startuje z bardzo złej sytuacji. Gdyby jednak cud się zdarzył i Legnica utrzymała Ekstraklasę, to będzie świetny wpis w trenerskim CV.
Superbeniaminek
Wejście, a właściwie powrót, do Ekstraklasy Widzew ma wybitny. Ekipa Niedźwiedzia nie dość, że punktuje solidnie, znajdując się w czubie tabeli, to jeszcze świetnie wygląda i fajnie ogląda się ich mecze. Szczególnie te w Łodzi, przy pełnych trybunach i atmosferze piłkarskiego święta. Tak też było w niedzielne popołudnie, kiedy do centralnej Polski przyjechało Zagłębie. Lubinianie mieli serię bez porażki, podobnie jak Jagiellonia. I skończyli ją w tej samej kolejce, ale trochę innym stylu. Co prawda Zagłębie przegrało wyżej, bo 0:3, ale coś w spotkaniu z Widzewem pokazali. W drugim przypadku była tylko degrengolada. Gospodarze w meczu jakby tonowali napięcie, oczekiwanie na bramkę, co chwilę podręcając tempo. Była poprzeczka, było wybicie z linii, był w końcu rzut karny, który został powtórzony i bramka z jedenastki. Jeśli w przerwie trener Stokowiec mógł mieć nadzieje na cokolwiek, to Terpiłowski na początku drugiej odsłony szybko wyjaśnił, kto ten mecz wygra. Wykorzystał podanie Sancheza i podwyższył prowadzenie. Wynik meczu ustalił strzałem z dystansu Hanousek. Zagłębie przegrało więc mecz, ale wielkiego wstydu nie ma, tym bardziej, że wcześniej punktowali na tyle solidnie, że strata punktów ich nie zaboli. Widzew z kolei jako beniaminek prezentuje się kapitalnie, są raptem punkt za Wisłą i Legią. Ciekawe, czy utrzymają formę na wiosnę, bo jeśli tak, to mogą szybko wrócić na europejskie salony, chociaż oczywiście w ramach eliminacji Ligi Konferencji. Na chwilę obecną bardzo dobrze się te ich mecze ogląda, a to już wiele znaczy, bo z beniaminkami bywa różnie.
Ciągle na fali
W ostatnim spotkaniu trzynastej kolejki Lech potwierdził dobrą dyspozycję w meczu z Górnikiem. Całkiem dobrze i sprawnie udało się Kolejorzowi wyjść z kryzysu, a trener van den Brom umiejętnie zarządza kadrą. W Zabrzu mecz rozpoczął od mocnego uderzenia Lech. Po strzale z dystansu Ishaka piłka odbiła się od poprzeczki i wpadła do bramki. Potem jednak rozpoczęły się sędziowskie kontrowersje. Albo spytać należy, czy to nawet kontrowersja? W polu karnym przewrócił się Podolski, ale powtórki pokazały, że upadek rozpoczął się przed kontaktem z zawodnikiem. Czy można więc mówić o faulu? Mocno dyskusyjny karny zamieniony został przez Włodarczyka na wyrównującą bramkę. Żeby tego było mało, to rozmowy mogą być również po akcji w polu karnym Zabrzan, kiedy po długim zastanowieniu sędzia Frankowski dał karnego, tym razem Lechowi. Tego wykorzystał Ishak i zaliczając dublet dał swojej drużynie zwycięstwo. Poznaniakom pozostaje jeszcze zaległy mecz z Miedzią, jeśli go wygrają, to na dobre dokoptują do czuba tabeli. Obrona mistrzostwa raczej niemożliwa, ale ciągle walka może toczyć się o wicemistrzostwo. Patrząc na poczynania Legii w zeszłym sezonie, nieudolnie łączącej ligę i puchary, czy inne przykłady z przeszłości, może dojść do przełomu. Kolejorz może udowodnić, że da się grać na kilku frontach odnosząc sukcesy. Górnik z kolei przegrywając z Lechem odniósł trzecią porażkę z rzędu. Mały kryzys? Czas pokaże, aczkolwiek nie można powiedzieć, że wyglądają jednoznacznie źle, po prostu czasem brakuje szczęścia, czasem umiejętności.