W Cracovii powoli zaczynają wychodzić już jakiś czas nie widziane przy Kałuży demony, zwane potocznie walką o utrzymanie. By szybko się z nimi pożegnać Pasy muszą wreszcie skończyć z kalkulowaniem i zacząć prędko gromadzić punkty, by zniwelować sobie szansę na wątpliwą przyjemność, jaką byłaby nerwowa gra do samego końca o ligowy byt. Pomogłaby w tym na pewno wygrana ze Stalą Mielec, której nóż co raz szybciej przybliża się do gardła.
– Przede wszystkim w Cracovii jest trener, który pracuje tam od dłuższego czasu, układał sobie drużynę po swojemu. Jest to drużyna zawsze groźna, ma dobrych piłkarzy, ale wiemy, że dzielą nas w tabeli tylko trzy punkty. Wiemy, że ten zespół nie punktuje może tak, jakby sobie tego życzyli w Krakowie, ale to jest już ich zmartwienie – w taki sposób Leszek Ojrzyński na przedmeczowej konferencji prasowej odpowiedział na pytanie o scharakteryzowanie piątkowego rywala jego zespołu. W pewien sposób także, oczywiście nieintencjonalnie, uwypuklił on pewien absurd Pasów. W teorii zgadza się bowiem wszystko, ale praktyka każe spojrzeć na tabelę.
Michał Probierz frazę „zaczynaliśmy z minus pięcioma punktami” zaczyna powoli wykorzystywać jako zaklęcie mające wyjaśnić wszystkie problemy Cracovii w tym sezonie. Okej, jest to jakaś linia obrony, tyle że co raz bardziej przypominająca linię obrony Pasów za czasów pracy w tym Roberta Podolińskiego. Spoiler – nie jest to komplement. Ja osobiście nie kupuję takiego tłumaczenia, bo wystarczy spojrzeć w tabelę pod 10. kolejkach z poprzednich sezonów pracy Probierza przy Kałuży – w pierwszym Cracovia miała na koncie 6 punktów, w drugim 7. W trwających rozgrywkach miała ich 9, licząc już z tymi odjętymi. W tamtych sezonach, mimo teoretycznie gorszej pozycji wyjściowej, Pasom udawało się podnieść i kończyć rozgrywki odpowiednio na dziewiątym i czwartym miejscu. Więc skoro dało się to zrobić wtedy, to czemu nie można byłoby zrobić tego także teraz? Oczywiście trener mógłby odbić piłeczkę mówiąc o covidzie czy kontuzjach, ale to nie są problemy, które dotyczą tylko i wyłącznie Cracovii, zmaga się z nimi także pozostałe 15 drużyn w stawce.
Moim zdaniem czymś, co zaczyna Cracovię zjadać od środka jest kalkulacja. Co prawda pragmatyzm, z pewnymi wyjątkami na krótkie okresy czy pojedyncze mecze, jest wręcz cechą charakterystyczną Pasów od momentu objęcia ich przez Probierza, ale teraz zaczyna to urastać do niebezpiecznych rozmiarów. Dobitnie pokazał to mecz z Podbeskidziem, gdzie zabrakło właśnie tego elementu podjęcia pewnego ryzyka, mimo że drużyna długo grała w przewadze. Znamienna była sytuacja z końcówki, gdzie już do wejścia gotowy był Marcos Alvarez, ale akurat czerwoną kartkę zobaczył Ivan Marquez i Probierz szybko cofnął Niemca z powrotem do rozgrzewki, dodatkowo posyłając do niej Ołeksija Dytiatjewa. Sam Alvarez był faktem cofnięcia zmiany bardzo zaskoczony i dopytywał jednego z asystentów czemu tak się dzieje, skoro zespół ma jeszcze dostępne dwie zmiany. Z trybun wydawało mi się, że Probierz chce szybko załatać dziurę po Marquezie, ale nic z tych rzeczy. Cracovia odpuściła przewagę jaką miała w czasie gry w przewadze, na boisku finalnie nie pojawił się ani Alvarez ani Dytiatjew, a chwilę później Podbeskidzie tylko cudem nie zdobyło zwycięskiej bramki. Mało brakowało, a kalkulacja srogo by się zemściła.
– Jeśli gramy 11 na 10, to nie możemy dać rywalowi poczucia, że jest blisko zdobycia trzech punktów. W naszym przypadku jednak tak było i sami zrobiliśmy sobie problemy, gdy mecz nam się układał – mówił po meczu z Podbeskidziem Pelle van Amersfoort. To, trochę czytając między słowami, może pokazywać pewną frustrację samych zawodników. Cracovia musi zacząć podejmować większe ryzyko, zanim obudzi się w momencie, gdy będzie już na to zwyczajnie za późno.