Doping sztuczny, ale wstyd prawdziwy

9 października 2018. Na stadionie Cracovii załącza się alarm przeciwpożarowy, którego efektem jest szybkie przybycie straży pożarnej. Alarm ten okazał się fałszywy, wszystkiemu winny był błąd czujnika dymu. Zdarza się. Prawdziwy pożar przy Kałuży rozpętał się jednak dwa dni wcześniej.

 

Cały mecz derbowy był pokazem tego, co Cracovię trapi od lat przynajmniej kilku. Brak kompetencji i jeszcze większy brak wyczucia dobrego smaku. Sam pomysł zaproszenia młodzieży na taki mecz był naprawdę godny pochwały. Zawsze lepiej dać radość dzieciakom niż oglądać puste krzesełka. Problem w tym, że jego organizacja to nie była przysłowiowa „Stal Mielec”. To było coś dużo gorszego.

 

Brak jakiejkolwiek weryfikacji zapraszanych grup sprawił, że doszło do sytuacji absurdalnej – słuchając jedynie trybun można było dojść do wniosku, że Pasy grają mecz wyjazdowy. Bardzo łatwo można było tego uniknąć, wystarczyło tylko nie odtrącać pomocnej ręki wyciągniętej przez osoby znające się na tym temacie. Stowarzyszenie kibiców chciało pomóc w organizacji i wyszukiwaniu grup, ale zarząd klubu grzecznie za to podziękował. Racja, przecież co mogą wiedzieć ludzie, którzy od kilku dobrych lat zajmują się na stadionie sektorem rodzinnym i organizują regularnie takie eventy jak chociażby „Pasiasty Dzień Dziecka”. Zwykli amatorzy, bez podjazdu do klubowych wizjonerów. Wizjonerów excela.

 

 

tabiszfot. cracovia.pl
Klub najpierw strzelił sobie w stopę, a za chwilę poprawił trafiając we własne kolano. Winny temu, że dzieci kibicujące Cracovii były na stadionie w mniejszości, zamiast pomóc w ratowaniu sytuacji rzucał im pod nogi dodatkowe kłody. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której dzieciakom zabraniano przejścia na sektor gdzie siedziała największa część młodych pasiastych kibiców? Pominę już fakt upominania wychowawców małych kibiców Wisły aby uciszyli swoich podopiecznych, bo nawet w tym tekście stężenie absurdu musi mieć jakieś granice.

 

Moment w którym ktoś uznał, że świetnym pomysłem będzie puszczenie z głośników zapętlonego zapisu dopingu w celu zagłuszenia dzieci kibicujących Wiśle był zapalnikiem. Ale nie było to coś na wzór żaru niedopalonego ogniska pozostawionego w lesie. To był pieprzony miotacz ognia.

Kto wcielił się w rolę piromana? Jakub Tabisz? Tomasz Bałdys? A może prezes Filipiak we własnej osobie? Klub co prawda otrzymał karę, ale przy całej tej sytuacji wygląda ona komicznie. 5 tysięcy złotych. Idę o zakład, że mniej więcej 3/4 par butów profesora jest warte więcej. To ma teraz jednak już drugorzędne znaczenie. Ogień wstydu zapłonął na dobre i dogasić go będzie bardzo ciężko.

W tym wszystkim bardzo szkoda rzetelnych pracowników klubu, którzy musieli mimowolnie przyczynić się do tej kompromitacji. Taką osobą z pewnością jest Marek Bartoszek, do niedawna spiker Cracovii. Bardzo szanowany, uznawany za jednego z lepszych w kraju. Jego uczucie zażenowania musiało wzrastać z każdym kolejnym przymuszonym odpaleniem pliku mp3. Trudno więc się dziwić, że postanowił odejść z klubu. Nie on pierwszy, pewnie też nie ostatni. Tylko w tym roku z Cracovii odeszło kilkanaście osób spoza pionu sportowego, a przed sezonem „wymieniono” cały dział medialny. Dodać do tego można dwie rezygnacje ludzi bezpośrednio związanych z pierwszą drużyną – asystenta trenera Probierza, Grzegorza Staszewskiego i kierownika drużyny Tomasza Siemieńca. Ciężko nazwać to przypadkiem. Każdy ma swoją granicę cierpliwości.

Po ostatnich protestach kibiców wielu dziennikarzy patrząc na tę sytuację z boku mówiło mniej więcej jednym tonem – „Niewdzięcznicy. Bez Filipiaka Cracovia kopałaby się w IV lidze”. Okej, takie założenie z pewnością ma ręce i nogi, ale nie tu tkwi sedno problemu. Czy kibice Cracovii zapomnieli o tym jak wyglądała sytuacja klubu przed pojawieniem się Comarchu? Nie. Czy kibice Cracovii mają prawo się irytować, że poza nielicznymi wyskokami, klub od ponad 10 lat tkwi w przeciętności? Moim zdaniem tak.

Transparenty w mojej opinii nie są bezpośrednim atakiem na osobę Filipiaka, ale raczej na jego co raz mocniej widoczne biznesowe podejście do tematu. Klub kończy sezon w drugiej części tabeli, ale sprzedaje kogoś za kilka milionów euro? Bilans w arkuszu jest na plus, czyli wszystko jest super. Głównym problemem Filipiaka jest nieodpowiedni dobór współpracowników. Okej, może w modelu korporacyjnym osoby o takim charakterze jak Jakub Tabisz sprawdzają się idealnie, ale klub piłkarski to nie korporacja. Nawet w obecnych czasach. O ile w firmie głosy niezadowolenia mogą zostać zagłuszone przez święcące się na zielono pola w zakładce „zyski”, tak krytyczne oko kibica nie da się tym przekupić jeśli wynik na boisku się nie zgadza. Sprzedaż Krzysztofa Piątka i jego obecna postawa w Serie A może być pewnym powodem do dumy, ale to na pewno nie wynagradza fanom aktualnej sytuacji sportowej. Jeszcze parę lat temu Filipiak przynajmniej sprawiał wrażenie osoby, którą denerwuje taki stan rzeczy i chce ona go zmienić. Teraz co raz bardziej wygląda na kogoś, komu obecny marazm nie dość, że nie przeszkadza, to jeszcze stara się w nim wygodnie rozsiąść. Moim zdaniem właśnie tutaj jest pies pogrzebany.