JAGA

Jest dobrze, a mogło być jeszcze lepiej. Podsumowanie sezonu Jagiellonii Białystok

Rok temu o tej porze Jagiellonia przygotowywała się do meczu stulecia z poznańskim Lechem. Sytuacja w tabeli była tak ciekawa, że „Jaga” mogła zdobyć tytuł, ale również skończyć na 4. miejscu, które nie dawało możliwości gry w europejskich pucharach. Po 45 minutach tamtego meczu zapowiadała się katastrofa, jednak udało się ostatecznie wydrzeć historyczne wicemistrzostwo. Podczas hucznej fety z kibicami pożegnał się Michał Probierz. To wszystko sprawiało, że tamte wicemistrzostwo przyjęto z lekkim niedosytem, zwłaszcza że kapitan opuszczał jagielloński statek, co miało wieszczyć suche lata dla Jagiellonii. W takich okolicznościach stery przejął Ireneusz Mamrot.

Ale jak to Mamrot? Te tanie wino z Rancza? Skąd jego wytrzasnęli? Po gębie widać, że nic nie osiągnie. To już lepiej było tego Gattuso brać, przynajmniej coś w piłce osiągnął. Takie mniej więcej niewybredne komentarze dominowały na jagiellońskich forach. Kto miał jednak pojęcie o krajowej piłce wiedział, że Mamrot był wcześniej wychwalany w Głogowie za swoją pracę w miejscowym Chrobrym. Siedem lat bez zmiany szkoleniowca nie mogło być przypadkowe. Ten szkoleniowiec musiał czymś na to zapracować. Objął zespół będący średniakiem dolnośląsko-lubuskiej III ligi. W pół roku zrobił awans do II ligi, w trzy lata do pierwszej, w której spokojnie się ustabilizował. Przypadkowy trener nie osiągnąłby choćby połowy tych sukcesów w takim klubie jak Chrobry. Referencje miał dobre, ale mało kto wie, że zatrudnienie Mamrota było efektem ułańskiej fantazji prezesa Kuleszy, który postanowił pokazać odmienne zdanie w stosunku do pozostałych akcjonariuszy klubu. Sam szkoleniowiec dosyć szybko przyjął propozycję od prezesa Jagiellonii i już w połowie czerwca było wiadomo, kto poprowadzi zespół z Białegostoku w kampanii 2017/18. 47-latek wszedł na naprawdę głęboką wodę, bo zanim zadebiutował w Ekstraklasie, zdołał zagrać trzy mecze w europejskich pucharach, które naprawdę napawały optymizmem. Ten czwarty, niestety okazał się tym ostatnim. Rewanż z Gabalą pokazał, że „żółto-czerwoni” grać potrafią, ale nie pod presją. Drużyna z Azerbejdżanu była lepsza wyłącznie doświadczeniem i to wystarczyło. Początek sezonu ligowego trochę osłodził europejską klęskę, bo „Duma Podlasia” wygrała pierwsze trzy spotkania, co w Ekstraklasie jeszcze im się nie zdarzyło. Potem przyszła seria niewytłumaczalnych wpadek, takich jak domowe porażki z Sandecją i Piastem. Gdy w Białymstoku wskaźniki niepopularności Mamrota sięgały zenitu, ten uciszył malkontentów pokonując Legię Warszawa. Przełom nastąpił trochę później, bo po zwycięstwie z Zagłębiem Lubin, kiedy to istniało realne zagrożenie wypadnięcia z górnej „ósemki”. Wtedy Jagiellonia się tak rozpędziła, że była szansa na przezimowanie nawet na pozycji lidera. Tak się jednak nie stało, bo przydarzyła się wówczas porażka ze Śląskiem. W przerwie zimowej mimo zaledwie 2-punktowej straty nikt nie traktował poważnie drużyny z Białegostoku w kontekście walki o najwyższe cele. Główne ośrodki masowego przekazu skupiały się na Legii, którą po ściągnięciu Eduardo wręcz już koronowano, potem coś tam wspominały o Lechu i Górniku, a o Jagiellonii zapominały, mimo że miała tyle samo punktów co dwa wcześniej wymienione zespoły. Jak się później okazało ta cisza okazała się być wybawieniem dla białostoczan. Pięć zwycięstw z rzędu, pozycja lidera, a poza tym świetna gra. Białystok miał prawo wierzyć, że w końcu może się udać. Przyszła jednak klęska z Lechem, która podłamała drużynę i w zasadzie do końca sezonu to nie było już to samo. Wprawdzie w końcówce sezonu Jagiellonia dzielnie nie pozwalała uciec Legii, jednak to nie wystarczyło do zdobycia upragnionego tytułu. Oczywiście wicemistrzostwo trzeba traktować jako naprawdę ogromny sukces, zwłaszcza że przewaga nad Lechem i Górnikiem wynosiła aż sześć punktów. Dokładnie rok wcześniej chyba nikt się nie spodziewał, że Jagiellonia w przeciągu roku zdobędzie dwa wicemistrzostwa i zostaną one przyjęte z lekkim niedosytem. Znamienne.

Najlepszy zawodnik: Arviydas Novikovas

Najlepszy strzelec drużyny, motor napędowy drużyny, który ciągnął zespół w słabszych momentach. Wprawdzie czasami irytował, zachowywał się niczym najlepszy na orliku kolega, który na 50 kiwek, może 2 razy poda. Częściej jednak ośmieszał rywali i dawał drużynie cenne punkty. Nie ma co się dziwić, że jest w kręgu zainteresowań klubów z ligi rosyjskiej.

Największe rozczarowanie i zarazem najgorszy transfer: Dejan Lazarević

W zasadzie to żaden zimowy transfer nie wypalił tak jak można było sobie tego życzyć, jednak Lazarević zawiódł najbardziej. Niby ma ten gaz, niby ma tą łatwość znalezienia się w dobrej sytuacji, jednak na boisku niewiele tego pokazywał. Jeśli do tego dodamy pogłoski, że nie przykłada się do treningów, co sprawiło że trener nie korzystał z jego usług pod koniec sezonu, mamy obraz gościa, który myślał, że Ekstraklasa rozwinie przed nim czerwony dywan. Jeśli te pogłoski są prawdziwe, to będzie najlepiej jak spakuje swoje manatki, w tej lidze jest wystarczająco dużo miejscowych nierobów.

Najlepszy transfer: Ireneusz Mamrot

Akurat do letnich wzmocnień nie można się przyczepić. Każdy zawodnik ściągnięty w letnim okienku mniej lub bardziej przyczynił się do zdobycia srebnego medalu. Największe zasługi jednak należą się trenerowi. Objął zespół, który stracił kluczowego gracza w postaci Vasilljeva. Nóżkami do odejścia przebierali także Góralski i Cernych. Były trener Chrobrego umiejętnie połatał te dziury, a gra momentami wyglądała lepiej niż za kadencji Probierza. Potrafi grać odważnie, bardzo ryzykownie, co w naszej lidze jest niepopularne. Sam zresztą mówi, że ryzyko rozwija i widać to po grze zespołu. Z początku wyszydzany szkoleniowiec, pokazał że jest świetnym fachowcem, który o dziwo spokojem może dotrzeć do zawodników. O dziwo, ponieważ istnieje w naszej lidze przekonanie, że tylko ekspresyjni trenerzy nadają się na naszą ligę. Mamrot z łatwością obala ten mit.

Najlepszy mecz: 25. kolejka Legia Warszawa – Jagiellonia Białystok 0:2

Bywały bardziej efektowne zwycięstwa w tym sezonie, jednak to w Warszawie Jagiellonia pokazała najlepszy futbol. Mamrot rozegrał taktycznie drużynę Jozaka niczym ojciec uczący swojego syna gry w szachy. Media wręcz rozpływały się nad grą Jagiellonii, co okazało się być początkiem końca świetnej dyspozycji drużyny, której kres położył Lech Poznań dwie kolejki później.

Najgorszy mecz: 27. kolejka Lech Poznań – Jagiellonia Białystok 5:1

Zaczęło się pięknie. W 18. minucie Jagiellonia rozklepała obronę rywala i mogła się cieszyć z prowadzenia. Świetny początek białostoczan rozdrażnił poznańską lokomotywę, która później rozjechała ekipę Mamrota. Po tym spotkaniu, to Lech zaczął rozdawać karty w lidze, a Jagiellonia zaczęła wygrywać od święta. Nikt tego głośno nie powie, ale ta porażka wystraszyła Jagiellonię i to na tyle skutecznie, że pozycji lidera utrzymać nie zdołała.

Prognoza na przyszłość

Ten i poprzedni sezon pokazują, że w Białymstoku istnieją poważne fundamenty na stworzenie klubu przez duże K. Jeśli włodarze klubu nie zachwieją proporcji i nie wyprzedadzą od razu połowy składu, jak w sezonie 2015/16, zespół Mamrota powinien znowu włączyć się do gry o najwyższe cele. Tytułem dygresji, Lech z tytułu ubiegłorocznych transferów, zarobił około 10 milionów euro, a zakończył sezon z 6-punktową stratą do Jagiellonii. Strach pomyśleć, co by Jagiellonia zrobiła z takimi pieniędzmi. Można o Jagiellonii wiele mówić, ale nie to, że marnują zarobione pieniądze. Tak ustabilizowany klub prędzej czy później zdobędzie tytuł, o ile nie zejdzie ze ścieżki, którą obecnie podąża. Zwłaszcza, że w Warszawie i Poznaniu, pieniądze może są, ale nie zawsze są one wydawane tak jak być powinny.